Strona główna » Nie ma mnie dla nikogo (+ przepis na Bardzo Szybkie Brownie)

Nie ma mnie dla nikogo (+ przepis na Bardzo Szybkie Brownie)

Zima to taki specyficzny czas, kiedy zazwyczaj nie ma mnie dla nikogo. Zupełnie jakbym chciała wziąć przykład z braci mniejszych (lub większych, bo ciężko niedźwiedzie nazwać „mniejszymi”) i nie zważając na obowiązki i zobowiązania zapaść w zimowy sen.

Czytałam gdzieś kiedyś w mądrej literaturze, że człowiek pierwotny również w pewnym sensie ulegał zimowej hibernacji. Może nie tak dosłownej jak borsuki czy jenoty, ale jego metabolizm zwalniał znacząco, i taki człowiek, lekko apatyczny zapewne, zakopywał się w swojej kryjówce, obłożony ciepłymi skórami i żarciem.

Generalnie.. to właśnie tak widzę zimę. Tkwi we mnie głębokie, pierwotne przekonanie, że nie warto się wtedy przemęczać. Najlepiej by było zakopać się w wygodnym grajdołku, żywność mieć pod ręką i tylko od czasu do czasu wyjść na zimowy spacer, by zarumienić policzki.. a wkrótce potem wrócić do ciepłego domu i do garnka z parującą zupą.

Ludzkość lubi ignorować głosy natury. Natura dała nam dzień i noc, więc wymyśliliśmy świeczki, lampy, neony! Wszystko, by zwyciężyć noc, by zapanować nad nią, sprawić że nie będzie różnicy między porą aktywności, a porą spoczynku. Przełamać jej głęboką czerń, której się tak boimy. Natura dała nam ciszę i jej subtelne dźwięki, więc wymyśliliśmy głośną muzykę, byle tylko zagłuszyć swoje uporczywe w tej ciszy myśli. Natura dała nam zimę, byśmy wygrzewali się w pieleszach..

Tymczasem nasza codzienność to odśnieżanie samochodów, dźwięk skrobaczki co rano, korki na trasie, sól na butach i jeszcze ćwiczenia fizyczne, bo trzeba mieć formę na wiosnę.

Skoro nie chcemy posłuchać głosu natury, która jasno daje nam do zrozumienia, że jest ciemno, zimno, że – za przeproszeniem – piździ, że nie warto nosa wyściubiać. Skoro nie chcemy – niczym Muminki – najeść się porządnie w czasie jesieni, zabezpieczyć naszych domów, a potem zapakować się do ciepłych łóżek w oczekiwaniu na pierwsze wiosenne promienie, to myślę, że może chociaż  powinniśmy zawalczyć o ustawowy nakaz pracy z domu? Tak tylko sugeruję.

Nie wiem, może jestem odosobniona, ale zimą zwyczajnie nie chce mi się.

Nic!

Jeździć autem.

Jeździć czymkolwiek.

Robić zakupów. Umawiać się w knajpach.

Ćwiczyć.

Wybierać się gdziekolwiek z dziećmi.

Wszyscy moi znajomi widzą to dość wyraźnie, bo tak jak całą wiosnę i lato, i dużą część jesieni, narzucam się ze swym towarzystwem, zaśmiecam wszystkim skrzynki emailowe i telefony wiadomościami naglącymi, umawiam się na spacery, na kawy, na miasto, chcę wyjść, iść, jechać, wypić, zjeść, obejrzeć. Chcę, by się działo jak najwięcej. A w zimie to wszystko mogłoby nie istnieć. Bo mam swój koc, swoje lampki migające nad głową, bo pragnę jedynie świętego spokoju. I to tak mocno, że chyba powinnam napisać „Świętego Spokoju”.

Mój wewnętrzny niedźwiedź mówi mi, że mogę spokojnie pospać do połowy lutego. Z przerwami na zajmowanie się dziećmi, naturalnie. Chyba, że je też nauczę technik zimowej hibernacji, apatycznego letargu i czasowego odrętwienia. Pracuję nad tym.

Tylko wieczorem zdarza mi się wyjrzeć spod koca i na szybko roztopić masło w garnuszku. A potem robię błyskawiczne brownie, którym nie podzielę się z nikim.

No bo przecież..

Nie ma mnie dla nikogo:).

Brownie ekspresowe

Składniki:

150g masła, 1 szklanka cukru, ½ szklanki prawdziwego kakao, 2 łyżeczki cukru z wanilią, 2 duże jajka, 1/3 szklanki mąki, 2 łyżki mąki migdałowej lub zmielonych orzechów.

Wykonanie:

Piekarnik nastawiamy na 170 stopni, niedużą foremkę (20×25 – ja używam szklanej), smarujemy masłem i wykładamy papierem do pieczenia, masło roztapiamy w rondelku i podgrzewamy przez 2 minuty, następnie zdejmujemy z ognia i dodajemy: cukier, kakao, cukier z wanilią, szczyptę soli i łyżkę wody. Mieszamy na jednolitą masę.

Wbijamy jajka i dokładnie mieszamy, dodajemy mąkę i mąkę migdałową. Mieszamy ponownie. Możemy dodać trochę pokrojonej czekolady, albo orzechy laskowe. Ciasto wylewamy do foremki i pieczemy około 20 minut, aż z wierzchu będzie lekko przypieczone. Środek może być wilgotny i ciągnący, takie jest najlepsze.

Brownie możemy podawać jeszcze ciepłe, najlepiej w pucharkach z bitą śmietaną i owocami, albo konfiturą wiśniową lub musem z owoców. Pasują również lody. Można je też pokroić jak ciasto i podawać na talerzykach. W każdej wersji dobrze znieczula na to wszystko, co za oknem.

P.S. A jednak, z mężęm podzieliłam się.

P.S. 2. Więcej banalnych przepisów w górnej zakładce pt. „Kulinaria”. Prościej piec się nie da.

9 comments

  1. e-milka says:

    Zaprzegac konie do powozu – jade! I ta konfiturka ze smietanka, hmmmm! Ucze sie zyc z rytmem natury. Co dziwne – bezdzietna nie mialam zadnych wyrzutow sumienia z powodu dni typu kocyk, herbatka, ksiazka. Z dziecmi czuje sie zoobowiazana ruszyc tylek, choc wcale mi sie nie chce. Im tez sie nie chce, choc czesto jak dotrzemy do celu nie chca wracac. Teraz bawia sie w szkole, sami, chwilo cudna trwaj a mama juz gugluje od ktorej to muzeum bylo. Ale to mi jeszcze zostalo po starszej – nuda oznaczala placz. Wiec czytamy ksiazeczki, naklejamy, ugniatamy, urzedujemy w kuchni, wyciagamy wszystkie skrzynki z zabawkami, a tu dopiero osma trzydziesci szesc. Dlatego latwiej mi bylo kanapki, owoce, termos i w droge. Teraz warunki inne, ale ja jakos nie potrafie sie wyciagnac na kanapie bez wyrzutow sumienia. Cialo wprawione w ruch…

    • Agata / Ruby Times says:

      Wierz mi, że u mnie wyciągania się na kanapie nie ma zbyt dużo – bo w domu cały czas coś do zrobienia.
      Ale są te rzadkie chwile, gdy obiad zrobiony, pranie też, Lolek ma drzemkę, a starsze dzieci można wreszcie posadzić przed bajką (zwykle pełnometrażową, za to raz dziennie) i siedzą przez ponad godzinę wpatrzone..
      Ja w tym czasie odpoczywam. żadnych prac domowych, żadnego zmywania i rozwieszania prania. Herbatka, kawka, jakiś ukryty kawałek słodkości i tyle resetu.
      Lubię tak poza tym wszystkim zimowe spacery, ale ostatnio smog rzadko pozwala nam ruszyć do ogrodu. Pozostaje czekać na dzień, kiedy tata ma wolne i możemy pojechać gdzieś wszyscy razem. Byle do wiosny!

  2. e-milka says:

    I gwoli scislosci musze tez dodac, ze w naszym przypadku mama pod kocykiem to czesto tez dziecko przed telewizorem (Nie, moje dzieci to w ogole nie ogladaja telewizji. Tylko youtuba ;) ) I tu tez sie czuje jak z aniolkiem i diabelkiem na ramieniu: „Daj spokoj, niech ogladaja, szarowka taka. A ty niby nie ogladalas? A „Kwadrans dla rolnika” pamietasz?” „A jak sie uzaleznia? Na hikikomori wyrosna?”

    • Agata / Ruby Times says:

      Oj tam, ja nie mam wyrzutów. Moje dzieciaki nie mają tabletów ani innych urządzeń mobilnych (nie żebym uważała, że to zło, po prostu nie mają, bo akurat im nie kupiliśmy, a kasę wydaliśmy na jedzenie i ubrania:), telewizor mamy bez anteny, więc w zasadzie to tylko ekran do oglądania filmów z komputera. Telewizor ten jest wyłączony przez cały dzień, i włączamy go tylko raz, na bajkę. Nawet jeśli baja trwa 1,5 godziny to absolutnie nie mam z tym problemu. Jako dziecko oglądałam przecież telewizję, czasem TV był włączony przez kawał dnia, leciał w tle. I jakoś żyję przecież, nie uzależniona :D

      • e-milka says:

        U nas tez lecial. :) A ze nie bylo tylu programow dla dzieci „wciagalismy” co sie dalo. Z wczesnego dziecinstwa pamietam „Sonde” i „Aniolki Charliego”. Z czasow szkolnej drugiej zmiany wlasnie ten „Kwadrans dla rolnika”, bo lecial chyba przed „Domowym przedszkolem”, na ktore wlasciwie bylismy za starzy. A jak sie mowi o magii Swiat, to lapie sie na tym, ze nie mialabym nic przeciwko kombinacji: jedzenie, spacer, przeglad prasy i filmy familijne. Hygge PRLu :)

        • Agata / Ruby Times says:

          też pamiętam „Kwadrans dla rolnika”, albo oglądanie „Teleekspresu” całą rodziną. A w niedzielę koniecznie „Dynastia” :D
          Dzieci też oglądały przecież.

  3. e-milka says:

    Sorki, jak pisalam ten drugi komentarz to mi sie komorka wyladowala, nie zdazylam przeczytac Twojego. Tak, reset jest niezbedny, przy corce tak sie zatracilam, ze zaczelam miec bezosobowe sny, jakbym zaczela znikac. Co nie znaczy, ze nie ogladala. Maz po nocce w pracy, ja po nocce z nia, bral ja przed kompa i ogladali, a ja probowalam kawalkiem snu naladowac sie na nadchodzacy dzien. I tak to szczytne zalozenia bardzo szybko odeszly w zapomnienie. :)

  4. czy my sobie siedzimy w głowach? :D:D
    To o mnie jest, z tą kryjówką, ciepłymi skórami i żarciem;)
    Walczę trochę, bo czasem, po takim właśnie leniwym dniu, gdy się snujemy wszyscy po domu w kocach, podjadając co chwilę, to jakaś bardziej jeszcze zmęczona jestem. Więc staram się spod tego ciepłego się wynurzać czasem i trochę pozmagać z niewygodami. A potem takie brownie zasłużenie można oszamać :D

    • Agata / Ruby Times says:

      Wieem – czytałam dylematy w Twoim wpisie i też pomyślałam, że sobie siedzimy w głowach :D
      Dokładnie ten klimat mam, leniwy dzień, a potem trochę walki by jednak coś zrobić.. a potem leniwy dzień (o ile można to nazwać leniwym dniem przy trójce dzieci! :D

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.