Zdecydowanie nie jestem autorytetem w kwestii odżywiania. Gdy jesteśmy pogrążeni w naszej domowej rutynie to serwuję w miarę zdrowe i zblilansowane posiłki, przyznaję jednak, że w nadzwyczajnych sytuacjach zdarza mi się przymykać oko na to, co je moja rodzina.
Pisząc „nadzwyczajnych” mam na myśli momenty wyłamania się z codziennej rutyny. Zakupy w Ikei? Pulpety w stołówce muszą być. Kawiarniany chill out? Szarlotka lub sernik dla młodocianych (no wiecie – owoce, nabiał, samo zdrowie ;-), by w spokoju dopić kawę. Wizyta u znajomych, których dziecię biega po domu z chrupkami? No cóż, pozwalamy, by nasz narybek dołączył do gospodarza i zapychał się kukurydzianym badziewiem – niech ma te dwie godziny szczęścia. Czasem jesteśmy poza domem, pora posiłku niechybnie nadeszła, a my akurat tego nie przewidzieliśmy. Oczywiście staramy się minimalizować takie sytuacje, mieć w podorędziu przynajmniej suszone śliwki, ale dialog: „gdzie są śliwki?” „myślałem, że ty spakowałaś!” i tak zdarza się dość regularnie. Jesteśmy tylko ludźmi i czasem zdarza się nam po prostu nie ogarniać sytuacji, są jednak pewne ważne zasady żywieniowe, której się trzymamy. Pierwsza z nich jest banalna:
1. ODŻYWIANIE ZACZYNA SIĘ W DOMU.
Wszystkie opisane powyżej sytuacje – rodem z koszmarów sennych eko-matek – nie mają znaczenia dopóki w normalnych, codziennych warunkach będą u nas panowały jasne i przejrzyste zasady żywieniowe. Stałe (w miarę możliwości) pory jedzenia, zdrowe, porządne domowe żarełko, dużo wody do picia i żadnych przekąsek. A jeśli dziecko nie zje posiłku to trudno – nadrobi przy kolejnym, nie zapychajmy go byle czym w międzyczasie. Jeśli w domu będziemy odżywiać się relatywnie wartościowo, to możemy przymknąć oko na niewielkie odstępstwa od reguły w sytuacjach pozadomowych.
2. ŚWIECIMY PRZYKŁADEM.
Niestety tak to już jest, że jeśli sami będziemy opychać się pikantnym mięchem smażonym w głębokim tłuszczu, a dzieciom ugotujemy blade piersi indyka, to mimo naszych szczerych chęci może się to skończyć – delikatnie mówiąc – niechęcią młodocianych do otrzymanej wersji obiadu. Warto zrewidować nasze przyzwyczajenia i wypracować jakiś kompromis, zmniejszyć ilość używanej soli, mniej smażyć, itp. Dzieci nas obserwują i wspaniale wyczuwają fałsz. Jeśli chcemy, by się dobrze odżywiały, to powinniśmy świecić najjaśniejszym przykładem.
3. JEDZENIE JEST DLA WSZYSTKICH!
Staram się, by jedzenie, które przechowujemy w domu było odpowiednie dla wszystkich domowników. Selekcja odbywa się już w momencie zakupów – jeśli czegoś nie możemy spożyć wspólnie, to na 90% tego nie kupimy.. no chyba, że chodzi o „dorosłe” atrakcje typu wino. Tak naprawdę nie chodzi tu o żadne poświęcenie, czy dopasowanie się do dzieci. Jestem pragmatyczną matką, staram się ułatwiać sobie życie jak tylko się da – z tego też powodu nasze dzieciaki jedzą dokładnie takie posiłki jak my. Jedyne wyjątki to dodatki typu ser pleśniowy, suszony pomidor, czy kabanos, których rzecz jasna nie podaję 11 – miesięcznej Kropce. Nasza córka już dawno zrozumiała, że musi radzić sobie sama, więc.. po prostu je, to co dostanie, rozgryza mięcho z grymasem drapieżnika, dziubie cieciorkę i wysysa pomidory. Karmimy ją tylko zupą, wszystko inne spożywa rękami. Dodam jeszcze, że żadnych dań nie miksujemy. Tak samo postępowaliśmy z synem, długo zanim usłyszeliśmy, że stosujemy jakąś metodę, która ma nazwę i fanatyków :).
4. ZAPOMNIJ O CZARNEJ GODZINIE.
Nie kupuję słodkich napojów, ani czekoladek, ciasteczek, chrupek, chipsów, batoników, wafelków i innego syfu, by nie mieć ich w szufladach na czarną godzinę. W drugiej ciąży miałam nieustanną jazdę na czekoladę, pochłaniałam zatrważające ilości Schoko-bonsów, itp. Działo się tak głównie dlatego, że pracodawca męża uszczęśliwił nas super pedagogiczną paczką dla dzieci na Święta – wypełnioną wszelkimi rodzajami Kinder czekolady. Skoro było to jedliśmy – niejako, by chronić przed tym nasze potomstwo – a ja bardzo wczułam się w tą misję. Teraz coś mi się poprzestawiało w głowie i zupełnie kupnych przekąsek nie potrzebuję (może poza czekoladą!), a jeśli mam zjeść byle słodkiego gniota do kawy to wolę nie zjeść nic. Powiem więcej: wolę nie wypić tej kawy, bo..
5. SŁODKA PRZEKĄSKA MA BYĆ DOBREJ JAKOŚCI.
Jeśli już muszę zjeść coś słodkiego, a taka chęć zdarza się nader często.. na przykład niemal zawsze gdy siadam do bloga, to staram się zjadać coś, co jest dobrej jakości. Znacie to? Zapowiada się miły wieczór, może jakiś film, może jakaś książka.. i nagle pojawia się taka wielka, trudna do zbycia potrzeba. Otwieram więc szufladę ze „słodyczami”. Wrzucam do miseczki orzechy laskowe, rodzynki, żurawinę, dynię, orzechy włoskie, suszone śliwki, morele, daktyle. Robię z tego wypasioną mieszankę, zaparzam dobrą herbatę i już! Zestaw gotowy – czuję, że zaraz zjemy coś smacznego, że będziemy celebrować wieczór, a jednocześnie nie zjadam góry świństwa. Gdy mimo wszystko mój organizm domaga się bardziej demonicznych ingrediencji mogę dorzucić do tego domowe ciasteczko lub kawał czekolady. Podstawą jednak zostają bakalie, które są wprawdzie kaloryczne, ale są to dobre kalorie – jeśli tylko nie macie nadwagi to spokojnie możecie iść tym tropem. Staram się też przyswajać coraz to nowe przepisy na nieskomplikowane domowe wypieki, które może zjeść cała rodzina i które robią się niemal same. Dzięki temu pijąc popołudniową kawę jemy coś smacznego – wprawdzie słodkiego, kalorycznego, ale ze zminimalizowaną ilością cukru, bez góry konserwantów, barwników i strach pomyśleć czego. Już niedługo osobny post o przepisach na szybkie słodkości.
W mojej prywatnej filozofii żywieniowej nie chodzi o jakieś tymczasowe rozwiązania, mające na celu poprawienie wyglądu. Nie chodzi o rezygnację z tego, co lubimy jeść. O wiele sensowniej jest zmienić pewne złe nawyki, przenieść akcenty, popracować nad proporcjami, ale nie odmawiać sobie wszystkiego. Dzięki temu zyskujemy po wielokroć – jemy zdrowiej, więc jesteśmy zdrowsi. Nie odmawiamy sobie słodkich grzeszków, więc nie mamy poczucia straty. A gdy wylądujemy w kawiarni, to możemy spokojnie, w świetle dziennym, zamówić największe ciacho z podwójną bitą śmietaną, bo przecież poza domem można!
Pozdrawiam
(51 kilowa matka dwójki małych dzieci,
która nie nigdy nie odmawia dobrej szarlotki w kawiarni :)
Ruby Soho
Nie napiszę ile kg ja jestem!
Masz rację, choć ja nie zawsze przestrzegam owych punktów ( a staram się bardzo).
Czasem wcisnę Antkowi jakiegos kinderka z myślą ” daj mi chwilę”!
A teraz kiedy siedzę w „internetach ” to przgryzam moją zdrową przekąskę – ciecierzycę ;D
Szarlotki, albo bezy :)
Może jakiś przepis na „słodkie” co to to się samo robi :)
PRAWIE samo, moja droga! Przepisy już wkrótce, stay tuned :)
Mądre, życiowe zasady! Też takie stosujemy:)