To miasto ma taką reputację, że zdrowiej jest w nim pić niż oddychać. Zwłaszcza, gdy odwiedza się je w połowie stycznia, w czasie apogeum pracy przydomowych “kotłów na wszystko”, kiedy to czarny smog otula stare mury miejskie i płuca człowiecze. Dodajmy do tego trzaskający mróz i już wiemy dokąd najlepiej schronić się przed złym światem – oczywiście, do jednego z licznych lokali!
Miasto ma reputację jaką ma, ale po tej wizycie ucierpiała również i moja własna. Zapalenie krtani, a raczej jego kolejny nawrót dopadł mnie akurat tutaj, akurat w niedzielny poranek, który – jak wszyscy wiedzą – przychodzi tuż po gorączce sobotniej nocy. Z rana szeptem zamawiam śniadanie za pośrednictwem koleżanki. Kelnerki uśmiechają się znacząco. Taka niepozorna kobitka zdrowo po trzydziestce, a musiała wczoraj równo dać w kocioł.
Wolontariusz Wielkiej Orkiestry, którego spotykam już przy parkingu w Katowicach, gdzie poprzedniego dnia zostawiłam swoje auto aż gwizdnął ze zdumienia: “Nooo, ale pani zaszalała w tym Krakowie!”. Już nie mam siły na dementi, więc tylko wykrztuszam kilka słów życząc powodzenia i miłego dnia, ale po chwili postanawiam zamilknąć na dobre, bo mój głos brzmi skrajnie patologicznie.
Prawdziwa jazda zaczyna się w domu, bo nie da się, ale to naprawdę NIE DA SIĘ wychowywać trójki dzieci bez używania głosu. Przecież oni nie słuchają mnie nawet wtedy, gdy mówię normalnie, a co dopiero gdy chrypię coś pod nosem z wielkim wysiłkiem. Przez kolejne dni dzieci chodzą więc w samopas, a ja bezradnie rozkładam ręce i wywracam oczami, czego nikt nie zauważa. Ale jechać do Krakowa i tak zawsze warto.
Najważniejsze jest dobre towarzystwo. Takie, które nie zdołuje, nie wypomni wszystkich porażek macierzyńskich, a wręcz przeciwnie – jakby to powiedział samolot Dusty Popylacz (pozdro dla kumatych), poleje smar na Twoje tłoki. Usprawiedliwi, pocieszy, podniesie na duchu. Aż razem, jednym chórem wykrzykniecie, że internet jednak zbyt często kłamie, a prawdziwy świat ma w sobie dużo więcej niuansów i odcieni szarości niż wyidealizowane obrazki, którymi karmią nas social media.
Pokiwacie głowami ze zrozumieniem, że tak, wprawdzie z dziećmi można wszystko (w znaczeniu: zabierać ze sobą wszędzie – od rejsu po Atlantyku po włóczenie się po Szanghaju.. lub przynajmniej Krakowie), po czym zgodnie stwierdzicie “ale na szczęście nie trzeba!”.
W takiej atmosferze wzajemnego wsparcia, bez puszenia się, bez popisów, oceniania wyborów i prób pokazania która lepsza, która mądrzejsza i ładniejsza można się po prostu odprężyć i chwilowo zapomnieć o codzienności. Jak ja uwielbiam tak rozumianą kobiecość i babską solidarność!
Na zdjęciach: Autorka (Ruby Times), Zuzia (It’s Milly Me), Agnieszka R. (Radoshe), Agnieszka S. (Bunio Story/O Cholera!).
P.S. A’propos lokali – Cafe Lisboa to moje nowe krakowskie odkrycie. Właścicielka szkoliła się w najbardziej portugalskich pastelariach Portugalii, by nauczyć się robić idealne pasteis de nata – przepyszne ciasteczka z ciasta francuskiego z budyniowym kremem, w jakich zakochałam się w dawno temu w Lizbonie i za którymi okresowo ronię łzy tęsknoty. Kawiarenka jest nieduża, ceny bardzo przystępne, kawa mocna jak należy, a pasteis po prostu obłędne. Zwłaszcza, gdy czekasz aż wyjdą z pieca i zjadasz jeszcze gorące.
Z kolei Hamsa na Kazimierzu to idealne miejsce na śniadanie. W weekendy są tam poranne jerozolimskie bufety, na których jesz ile chcesz. W praktyce można tak zatracić się w degustacjach hummussu, pasty z bobu, szakszuki, koft jagnięcych i wielu innych wspaniałości, że potem zupełnie traci się chęć na kawę z ciastkiem. True story.
Marzenie taka wycieczka. Jakoś nigdy nie weszłam w tak bliską relację z kobietą. A mąż to raczej ten co sypie piasek w tłoki (że za dużo w pracy siedzimy i dziecko tęskni i w ogóle że rady sobie nie dajemy). Także chociaż popatrzeć fajnie. A o zdjęciach z Francji na IG nie wspomnę. Cudo Ruby! Naprawdę! Każde ciekawe!
A widzisz, ja mam sporo takich relacji z kobietami! <3
Dziękuję serdecznie za miłe słowa.
Pięknie to wygląda! Ale zapraszam również do Warszawy ;)
A, byłam niedawno :) W bardzo podobnym gronie żeńskim :)
Takie babskie wyjazdy/spotkania są zawsze spoko. Ja mam to szczęście, że mam świetne sąsiadki do tego typu imprez. To zawsze dobrze robi na oczyszczenie głowy z frustracji, wygadanie się na maksa i naładowanie pozytywną energią. Niestety zdarzają się skutki uboczne w postaci niedospania czy bolącego gardła. Jestem jednak pewna, że zawsze warto :)
O Cudownie :)