Jakiś czas temu tworzyłam całkiem ambitne teksty – wiecie, o architekturze, o korporacjach, o zanieczyszczeniu środowiska. Fajnie mi to szło i dobrze się czułam w tematyce. I nagle coś się stało – mój mózg przestawił się na ciążowo-porodowe tory i zaczął podejrzanie zwalniać. “Publicystyka wykraczająca daleko poza tematy macierzyństwa”, którą ochoczo deklaruję na fan page’u zamieniła się w parenting w najczystszej postaci. Bo wlazłam z powrotem w tematy okołodziecięce, całkiem głęboko wdepnęłam między niemowlęce gadżety, kocyki i pieluchy.
Jak wiadomo blog to subiektywny przekaz, projektor życia autora, jego obecnych zainteresowań, wypadkowa bieżącej sytuacji, etapu życia, na jakim się ów autor znajduje.
Gdy codziennie zmierza do pracy, jego/jej wpisy natychmiast robią się miejskie i zawodowe, inspirowane zasłyszanymi historiami, scenkami rodzajowymi z komunikacji publicznej i biurowej stołówki. Gdy autor aktualnie spełnia się trzymając łyżeczkę z kaszką nad swoim uroczym berbeciem, tudzież zbierając tę kaszkę z podłogi i sufitu, wówczas możecie się spodziewać tekstów na temat życiowego ubabrania kaszą i desperackiej potrzebie ucieczki z domu, choćby do marketu po pieluchy. A gdy autorka bloga zachodzi w ciążę, to całkiem prawdopodobne jest, że zacznie wsiąkać w nieminimalistyczny i bezwstydnie konsumpcyjny świat produktów dla niemowlaka. Bo przecież trzeba skompletować wyprawkę!
Dostałam od Was całkiem sporo zapytań o to, jakie elementy wyprawki wybrałam dla naszego Dzidziusia. Tak jakby posiadanie bloga i trójki Stworów sprawiało, że dzięki temu dokonałam jakichś lepszych wyborów niż reszta populacji. Otóż – nie. Decyzje podejmuję zupełnie tak samo, raz lepsze, raz gorsze. Nie dysponuję też milionem monet i drzewem na którym rosną pełne portfele (zapamiętałam taką sugestywną grafikę z jakiejś gazetki z dzieciństwa), więc nasze decyzje są w dużej mierze uwarunkowane względami ekonomicznymi. Staramy się kupować porządne rzeczy, wykorzystujemy też to, co już mamy, i to, co możemy pożyczyć/dostać od znajomych. Dziś napiszę o naszych sprzętach outdoorowych, o wszystkim, co przydaje się nam poza domem. Zaczniemy od wózka.
Wózek Navington Cadet (2 w 1).
Kupiliśmy wózek z drugiej ręki, ale wciąż na gwarancji. Nie jestem specem od wózków, używam ich głównie w ogrodzie i czasem podczas spacerów, rzadko w mieście, nigdy w komunikacji publicznej (ale wszystko przed nami:), dlatego też moje wymagania nie są duże. Przede wszystkim, by pojazd był ładny, dawał radę na wertepach i miał przyjazny system składania. Cadet spełnia te wymagania – jest nieduży i zgrabny, raczej miejski, ale znosi też niewielki offroad. Jedyne zastrzeżenie jest takie, że budka przepuszcza dość dużo promieni słonecznych, a sama gondolka zawieszona jest dość nisko (w porównaniu do mej poprzedniej gondolki – ale to kwestia przyzwyczajenia). Wózek wyhaczyłam na OLX, wygląda jak nowy, a kosztował prawie pół ceny. Warto poszukać takich ofert, zamiast przepłacać.
Torba do wózka Skip Hop Duo Signature Black.
I to jest ten moment, kiedy mój świeżo nabyty minimalizm zaczął ponownie umierać. Nagle okazało się, że nasza całkiem dobra i sprawdzona torba do wózka Beaba nijak nie pasuje to Navingtona! Z prozaicznych powodów – bo jest brązowa w kremowe kropki. Dlatego też zamówiłam u Asi ze sklepu “Edukatorek” czarny prosty model od Skip Hop (tutaj). Biłam się z myślami, rozważałam bardziej kobiecą wersję, na przykład Onyx (tutaj), a z tych myśli wyrwała mnie moja dwuletnia córka Kropka mówiąc pewnego dnia na nasz dotychczasowy egzemplarz: “tolebta tatusia”. Wtedy mnie olśniło – przecież ja nigdy nie chodzę z wózkową torbą! Wisi sobie na ramie pojazdu, a ja maszeruję z prywatnymi torebkami, a gdy trzeba odczepić ją od wózka i nosić ze sobą biegając za dziećmi, to robi to mąż!
Skoro więc to i tak będzie “tolebta tatusia”, to może chociaż zrobię mu małą przysługę i wybiorę model, który tatusiowie mogą nosić bez uszczerbku na męskości. Czarny, prosty, z przewijakiem w komplecie i bardzo praktycznymi zaczepami na wózek. A jak potrzeba, to i laptop się do środka zmieści.
Butelka na mleko Tommee Tippee
Zasadniczo karmię piersią (tak w 99%), ale uważam, że nie wszędzie są odpowiednie warunki do niemowlęcych posiłków, czasem wolę więc nakarmić dziecko butelką. Przykładowo – ostatnio w Ikei karmiłam niespokojnego Lolka w specjalnym pokoju dla mam, ale gdy dwadzieścia minut później zaczął mlaskać i narzekać, byliśmy gdzieś pomiędzy działem z dywanami, a artykułami biurowymi. Naprawdę, mimo szczerych chęci nie widziałam tam wielkich możliwości karmienia, chyba że rozsiadłabym się na jednym z dywanów, albo stanęła z dumnie wypiętą piersią gdzieś między segregatorem, a lampką na biurko. W takich sytuacjach po prostu daję dziecku butelkę z mlekiem modyfikowanym. To już trzecie dziecko, przy którym używamy butelek Tommee Tippee. Nie reklamuję ich, nikt mi ich nie dał w prezencie i nie zapłacił za ekspozycję. Po prostu są fajne, anatomiczne, dzieci w mig łapią o co w nich chodzi. Przynajmniej nasze dzieci.
Pojemnik na mleko modyfikowane Beaba Neon.
Teraz będzie o rzeczach, które nie są niezbędne. Weźmy taki pojemnik na mleko modyfikowane Beaba (tutaj). Niby da się bez niego przeżyć, mleko można przechowywać w czymkolwiek. Nie musi być to “coś” od razu piękne, designerskie i pasujące kolorystyką do wózka. Nie musi mieć trzech praktycznych przegródek, dzięki którym odmierzoną ilość mleka można błyskawicznie zmieszać z wodą i podać dziecku w awarynej sytuacji. Ale jakoś milej, gdy po prostu jest ładne. Dobrze zaprojektowane, estetyczne i praktyczne na dodatek. Nasz pojemnik jest prezentem od sklepu “Edukatorek”.
Otulacze z muślinu i bambusa.
Zwłaszcza, gdy idzie lato robią się niezastąpione. Lubię zwłaszcza te z Aden+Anais, chociaż bardzo fajne i tańsze są z Lulujo, albo Poofi. Bambusowe są cudownie śliskie i lekkie, idealnie nadają się do otulania śpiących dzieci w najbardziej upalne dni. Te z muślinu mięsiste, z każdym praniem coraz bardziej miękkie. Mają fajny rozmiar 120×120 cm. Dzięki temu dają radę nie tylko jako kocyki, ale również ochrona dziecka w wózku przed słońcem, albo osłonka dla karmiącej mamy. Te których obecnie używa dzidziuś dostaliśmy w czasach niemowlęctwa Kropki. Ogólnie nie są tanie, ale w TK Maxx można czasem znaleźć za pół ceny (na przykład Aden+Anais).
Fotelik samochodowy Recaro Young Profi Plus.
Ten, który mamy był wcześniej używany przez innego dzidziusia, ale w zasadzie jest nieśmigany. Za parę miesięcy, gdy już rozwiążemy naszą sytuację motoryzacyjną i zakupimy wszystkie aktualnie potrzebne samochody i foteliki, Lolek będzie mógł się przesiąść do tronu Kropki, tego obrotowego, zrobionego ze skóry zebry (Roemer Dualfix). Wówczas Kropka odziedziczy Britaxa Maxway’a po starszym bracie, a brat (4 latek) zacznie jeździć przodem do kierunku jazdy, najprawdopodobniej w Recaro Monza Nova. Drogie są te fotele, co do jednego. Ale na tym akurat nie warto oszczędzać (więcej o fotelach RWF – tutaj).
Wkrótce pokażę Wam przytulny kącik sypialny naszego Lolka oraz rozmaite sprzęty ułatwiające nam życie z dzidziusiem w domu. Nie traćcie nadziei, może się jeszcze kiedyś pozbieram, napiszę o malarstwie współczesnym, architekturze międzywojnia albo dobrym kinie. Ale to kiedyś – kiedyś.
Teraz siedzę na dnie parentingu.
I drążę w nim szczelinę :).
Te muślinowe otulacze sa przepiękne, sama chciałabym takie na upały:) Dla naszych dzieci ich funkcję świetnie spełniały pieluchy tetrowe, szkoda że już się zrobiły za małe do tego celu.
Bardzo jestem ciekawa kącika Lolka.
I jeszcze, miałam pytać już kiedyś. Pamiętam że Wasze dzieciaki miały taką u siebie, a teraz, jak się zamieniliście pokojami, domyślam się że się jej pozbywaliście, udało się bez problemu?
Przy pierworodnym używaliśmy tetry,ale odkąd mam otulacze to różnicę w jakości tkaniny widzę ogromną.
Tzn. Młody jakoś przeżył bez i chyba nie ma traumy, że otulaliśmy go ‘tylko’ tetrą :))
Czy chodzi o tablicę z pokoiku dzieci? Bo chyba Ci zjadło słowo w komentarzu.
Tak, pozbyliśmy się jej. Zamalowaliśmy gruntem i na biało. Trochę widać pod światło, pewnie dodatkowa warstwa farby przykryłaby lepiej, ale.. już nam się nie chciało :D
Tak, chodziło o tablicę:) Czyli nawet nie zdzieraliście tej farby, wystarczyło samo zamalowanie?
Tak! Zamalowaliśmy podkładem gruntowym i 2x farbą
;-) Ufff dobrze, że nie o książeczkach mowa :-)
Ps. Jestem fanką i wyznawczynią ;-) fotelików RWF! Super, że myślimy podobnie. A teraz tym bardziej nie dziwię się, że się nie pomieściliście wszyscy w samochodzie. Sprzedany? ;-)
Tak! Sprzedany, rozglądamy się właśnie za czymś dużym :)
Z tymi fotelikami to potrafią niezłe jaja wyjść jak ktoś się uprze na RWF :) Jak pojechaliśmy do sklepu po drugi fotelik RWF dla córki to sprzedawca powiedział że łatwiej nam będzie komunikacją miejską albo przerobić nasze auto na combi. Samochodu małego nie mamy bo citroen c5 ale jak chodzi o miejsce na foteliki montowane tyłem do kierunku jazdy to faktycznie najlepiej vana albo busa mieć.
To był jakiś bardzo słaby sprzedawca
Też mi się wydaje, że dobry sprzedawca dałby radę.
Ja urodzilam synka kilka dni po Tobie więc też jestem przesiąknięte parentingiem dlatego takie wpisy u Ciebie mi się podobają. Musliny to tez dla nas hit choć używamy po prostu pieluszek muslinowych i bambusowych do otulina.
mój synek ma już 1,5 roku ale na lato kocyki bambusowe/muślinowe nadal są niezastapione :)
teraz planuję kupić mu jeszcze podusię bambusową.
Dla czterolatka i dwulatki dalej się przydają na drzemki w ogródku, rozmiar 120×120 jest bardzo praktyczny :)