Strona główna » Weekend dla dwojga

Weekend dla dwojga

Przychodzi taki moment w życiu starego dobrego małżeństwa, by zrobić coś razem. Nie – nie RAZEM z dziećmi. Wspólne wyjazdy do marketu są wprawdzie fascynujące, a rodzinne rozrywki potrafią dostarczyć wiele adrenaliny, jednak gdy potomstwo wyrasta z wieku niemowlęcego, u niektórych rodziców (u nas!) pojawia się wielka potrzeba, by pobyć na chwilę tylko ze sobą. Jak w dawnych przed – pieluchowych czasach.

Bez krzyków w tle rozmowy, bez biegania za uciekinierami i noszenia delikwentów na barana, bo bolą nóżki. I nagle w głowach zaczyna majaczyć zupełnie nowa wizja – wizja wyjazdu we dwoje.

Popkultura nasuwa nam w tej sytuacji gotowe schematy, więc jeżeli taki wypad jest inicjatywą męża od razu potrafię sobie wyobrazić jak postąpi banalny, pozbawiony wyobraźni, poruszający się po utartych torach konsument. Romantyczny weekend? Oczywiście Paryż! Słoneczny city break ze sztuką w tle? “Wsiadaj bejbe w samolot, lecimy do Barcelony!” – rzuci małżon nonszalancko (a bardziej kumaty zerknie przynajmniej na grafik meczy na Camp Nou). Miłośnik kulinarnych podróży pewnie zaproponuje swej wybrance jakieś łososiowe linguine w towarzystwie zacnej butelki Negroamaro we Florencji, a mąż nieustraszony machnie swej ślubnej kredytową kartą przed nosem i zaprosi na shopping do Mediolanu, czy innego Londynu.

Mój mąż na szczęście nie jest tak obciachowo banalny. Weekend we dwoje według jego planu ma w sobie powiew prawdziwej świeżości, oryginalności i w ogóle przepełniony jest filozofią “before it was cool”. Poruszając się na obrzeżach społecznych wyobrażeń i oczekiwań On robi to po swojemu.

“I tak muszę tam jechać, bo mam studia, i tak muszę wynająć pokój” – mówi od niechcenia – “Jeśli chcesz to zarezerwuję jakiś lepszy nocleg, zaproszę moich rodziców do opieki nad Stworami, a my wsiadamy w Strzałę Południa i jedziemy, Mała do tego.. OPOLA.” – to oczywiście parafraza, bo zasadniczo mój ślubny nie używa sformułowań typu “Mała”, ale poza tym sens wypowiedzi jest zachowany. Potem wspomina, że przez połowę dnia będę musiała sobie radzić sama, bo on będzie na uczelni, ale ja już nie słyszę co mówi.

Że Opole? Pal licho, miasto jak miasto, starówkę ma, to już dobrze. Ja już mam wizję w głowie.

Mam słuchawki na uszach i włóczę się po uliczkach niczym nastolata. W wolnej chwili wyciągam książkę i zasiadam w kawiarni. A gdy mąż wraca ze szkoły lecimy na wieczorny clubbing! Mówię więc “taaaak!” rozpromieniona, co najmniej jakbym jechała na Baleary wygrzewać się na takim łożu z baldachimem, co to je teraz ustawiają na plażach. Od paru lat systematycznie zaniżamy średnią krajową, bez względu na to, co Wam powie pierwsze blogowe wrażenie, możliwości wypoczynku mamy niewiele, a na wyjeździe we dwoje nie byliśmy odkąd zostaliśmy rodzicami.

Jest jak jest, ważne, by wyciągnąć z obecnych możliwości maksymalnie dużo dobrych wrażeń. To, o czym pisałam w tekście o wakacjach – pojechać lokalnie, poodkrywać, to co dookoła. A na rejs po jeziorze Titicaca jeszcze przyjdzie czas.. jak dostaniemy naszą polską emeryturę (ha, ha).

Poza tym.. po kilkunastu latach razem przecież mógł pojechać sam, święty spokój mieć na chwilę, a on jeszcze chce do tego lasu drewno ze sobą targać (czyli żonę), naprawdę można znaleźć wiele pozytywów w zaistniałej sytuacji.

IMGP9086 IMGP9087 IMGP9088

Po tym przydługawym wstępie zapraszam Was na ekspresową opolską relację.

Przed wyjazdem zrobiłam szybki research, by nie nudzić się w oczekiwaniu na powrót małżonka z uczelni i spędzić fajnie czas. Na pierwszy ogień znalazłam miejsce na późne śniadanie, czy też brunch – w kawiarni Kofeina 2.0 w każdą sobotę rozkłada się szwedzki stół – zerknijcie na wydarzenie na Facebook’u (tutaj).

IMGP9091 IMGP9093 IMGP9094 IMGP9095 IMGP9096 IMGP9097

Za 18 złotych dostajemy talerz i wolną rękę przy jego napełnianiu. A jest w czym wybierać: dużo warzyw, sałatek, pyszny hummus i pasztet wegetariański, do tego standardowe sery, wędliny, jajecznica i parówki. Gdy już nasycimy pierwszy apetyt można poprosić o drugi talerz (nie dopłacając nic!) i zjeść deser. Gofry z nutellą, amerykańskie naleśniki z dżemem, ciasta, owoce – wszystko proste, dobre i sycące. W cenie brunchu otrzymujemy też herbatę lub kawę. Ogólnie świetna inicjatywa i bardzo dobra relacja jakości do ceny. Jeśli znajdziecie się kiedyś w Opolu w sobotnie przedpołudnie, to gorąco polecam to miejsce.

IMGP9108 IMGP9110 IMGP9123

Mąż wrócił z uczelni w miarę wcześnie, więc całe popołudnie spędziliśmy spacerując, kawkując i ciesząc się niespiesznym sobotnim klimatem. Ja oczywiście robiłam dużo zdjęć. Wszak to wakacje!

IMGP9124 IMGP9127 IMGP9128

Prawie jak w Londynie..

IMGP9132 IMGP9141

Przy odrobinie wyobraźni można niemal zobaczyć brukselskie kamienice przy Grande Place.

IMGP9143 IMGP9147 IMGP9153 IMGP9155

Fontanna – rasowy Gaudi – tylko w Opolu ;).

IMGP9164 IMGP9169 IMGP9172 IMGP9177 IMGP9183 IMGP9186 IMGP9192 IMGP9197 IMGP9199 IMGP9200 IMGP9203

Uwielbiam tak się szwendać po nowych miejscach, ale w końcu nadeszła pora na popołudniową kawę. Dolce Far Niente przy rynku ma ciekawy wystrój z sugestywnie spływającą po ścianie “czekoladą”, pyszne mocne cappuccino i niezły wybór smakołyków na słodko i słono. Po sobotnim deserze wraz z mężem wróciłam w niedzielę, by posiedzieć samotnie z książką, podczas gdy deszcz bębnił w okna.

IMGP9213 IMGP9214 IMGP9226 IMGP9215 IMGP9232 IMGP9229 IMGP9236 (2) IMGP9236 IMGP9242 IMGP9243

W sobotni wieczór uderzyliśmy do Papa Jack na amerykańskie żarcie i piwo sprzedawane na dzbany. Następnie wzmocnieni posiłkiem i napitkiem ruszyliśmy nieco bardziej chwiejnym krokiem w nocne, rozpalone – bynajmniej nie wysoką temperaturą powietrza – miasto. W zgromadzeniu na małym rynku pulsowała muzyka puszczana przez DJ-ów. Dobra muza, świetna energia – szkoda że musieli wyłączyć nagłośnienie i pożegnać publiczność właśnie wtedy, gdy przez tłum przeszedł ten dreszcz porozumienia, gdy ludzie przestali się oglądać na siebie wzajemnie i zaczęli po prostu tańczyć. Miejmy nadzieję, że Opolanom uda się wywalczyć takie imprezy cyklicznie, bo z tego co słyszałam kolejna planowana była.. za rok. Nocne życie miasta – oh yeah!

IMGP9250 IMGP9260 IMGP9265 IMGP9269 IMGP9275 IMGP9276 IMGP9277 IMGP9285 IMGP9288 IMGP9299

W niedzielę rano wypiłam kawę w miejscu, które słynie z finezyjnej latte art, czyli Veroni Cafe. Wystrój trochę nie w moim klimacie i muzyka za głośna by czytać, ale kawa faktycznie bardzo ładna. Potem ruszyłam na długi spacer. Nie każdy lubi spędzać czas w samotności, dla mnie kilka godzin z własnymi myślami jest zawsze olbrzymią przyjemnością. Zamontowałam prywatną muzykę do uszu i popłynęłam brukowanymi uliczkami. Jeśli chcecie się lepiej wczuć w sytuację, to tutaj macie kawałek playlisty:

IMGP9308 IMGP9317 IMGP9319 IMGP9329

Jak dobrze zrobić sobie taki prezent i pojechać gdzieś bez dzieci! U nas nie było to proste – Dziadkowie z Gór musieli specjalnie przyjechać na weekend, a jest to kawałek drogi. Martwiliśmy się nieco jak to zniosą dzieciaki, ale okazuje się, że niepotrzebnie – bawiły się znakomicie pod opieką ukochanych Dziadków.

Ale było warto – by iść ulicą trzymając się za ręce jak kiedyś, by oglądać miasto nocą, wypić kilka piw, zjeść nudne hotelowe śniadanie i nie musieć po nim sprzątać. I – co najważniejsze – przez chwilę nie musieć być odpowiedzialnym człowiekiem. Co za cudownie ożywcze uczucie!

Miałam jedynie wielką nadzieję, że jeszcze nie wyglądamy jak trzymające się za ręce staruszki, które wzbudzją rozczulenie u młodzieży, że jeszcze nam nie będą robić zdjęć i wrzucać nas jako wiekowe memy do sieci. Takie, wiecie: z podpisami, że ci ludzie są z czasów, w których zepsute się naprawiało, a nie wyrzucało i kupowało nowe..

logo

P.S. Żadna z gastronomicznych relacji nie jest sponsorowana. Najpierw płacę, a dopiero potem uprzedzam, że zrobię kilka zdjęć w lokalu.

8 comments

  1. No.2 says:

    Zaskakująco piękne to Opole, fajny wycinek pokazałaś. Też bym tak poweekendowała, ale z tego, co widzę, to najwcześniej za jakieś półtorej roku. Bo może i można już Polę zostawić, ale drugie chwilowo zbyt podręczne, żeby napić się spokojnie drinka. Ale natchnęłaś mnie, wpisuję w kalendarz na 2017 rok!

  2. Kasia says:

    Jak miło zobaczyć Opole obcym okiem… Bywam tam prawie codziennie i po przeczytaniu i obejrzeniu twojej relacji przypomniałam sobie, że to całkiem ładne miejsce ;)

    • Ruby Soho says:

      Czasem potrzeba spojrzenia z dystansu :)
      Staram się tak czasem spojrzeć również na moją okolicę. Łaskawszym okiem. I okazuje się wtedy, że ma całkiem sporo do zaoferowania.
      Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.