Młody był niegdyś rozczulająco poukładanym dzieciakiem. Z zacięciem dosuwał krzesełka do stołu, ustawiał zabawki własne i rodzicielskie na swoich miejscach. Najmniejszy paproch znaleziony na dywanie musiał czym prędzej odtransportować do kosza w kuchni, i to pod eskortą matki. Matka zwlekała się więc z dywanu i klęła pod nosem na te postępujące zespoły porządkowych natręctw. Młody rozumiał, że pewnych rzeczy w domu robić nie wolno – na przykład ruszać „nie-zabawek”. I nie ruszał.
Wtedy pojawiła się Kropka. Niepozorna i bezbronna mała istotka, która bardzo szybko przejęła nasz łez padół. Przejęła w swoje małe rączki i mocno nim potrząsnęła. I już nic nie było takie samo!
Przy poznawaniu świata, odkrywaniu tekstur, kształtów i smaków – co jak wiadomo, jest głównym obowiązkiem każdego szanującego się niemowlęcia – Kropka postawiła na zupełnie inny model badawczy, niż Młody. Postanowiła, że badać należy wszystko bez wyjatku. Włazić, gdzie się da i wyciągać zewsząd co tylko uda się wyciągnąć. Przy okazji poznawczego procesu zdemoralizowała skutecznie starszego brata pokazując mu, gdzie są fajniejsze kuchenne zabawki, a gdzie tata trzyma narzędzia do majsterkowania.
Ja – szczycąca się niegdyś, że mój pierworodny nie rusza naszych rzeczy, że dom trzymam w ryzach mimo posiadania potomstwa – teraz całkowicie straciłam kontrolę nad miejscem zamieszkania.
Zabezpieczenia szafek (Baby Ono – nie polecam) zostały dawno otwarte, potem zdemontowane przez pomysłowe Stwory, a zawartość bezwstydnie wypakowana wprost na parkiety. Obecnie mali ludzie regularnie wybebeszają szuflady, roznoszą biżuterię i foremki do pierników po całym domu, z zapałem badają dziurkacze i koperty wyszabrowane z biurka. Opanowali też garderobę – niemal codziennie znajduję stos pasków kłębiących się na podłodze niczym stado jadowitych węży, albo buty na szpilkach spełniające się najwidoczniej w roli młotków. Przy rozległym metrażu, głównie w typie open – space, niemożliwym do rozgrodzenia, czy zamknięcia bramkami opanowanie mojego dzikiego stada oznacza chaotyczne bieganie przez cały dzień. I to chyba główna odpowiedź na Wasze częste pytanie – jak utrzymuję dobrą formę wciskając te wszystkie muffiny, serniczki i kawki z pianką :).
Z wielką ulgą rozkładam więc alternatywne domowe ognisko w ogrodzie, parku lub na pobliskiej plaży. Tu wszystko jest dużo prostsze, a dzieciaki – gdy tylko wręczy się im odpowiedni komplet narzędzi – potrafią przez chwilę zająć się konstruowaniem czegoś.. a nie tylko destrukcją.
Przykładowy komplet – składa się z silikonowego wiaderka (praktyczne, można zwinąć i schować do torebki), solidnej niebieskiej łopatki imitującej prawdziwy szpadel oraz.. „Zestawu Małej Ogrodniczki”. Ten zestaw aż prosi się o odpowiednie wprowadzenie. Kropka – mimo całej swojej dzikości, którą nie mam pojęcia po kim odziedziczyła (chociaż znajomi uśmiechają się znacząco, gdy się nad tym zastanawiam) – potrafi być też naprawdę urocza i dziewczęca. Czeka grzecznie aż ubiorę jej sukienkę, kocha mierzyć buty i kapelusze, a co się czasem nakaprysi jak jej dany kapelusz nie pasuje do stylówki! Ciska nim ze złością o podłogę i prosi o następny. Wyobraźcie więc sobie tę radość na widok pierwszej własnej torebki! Obnosi ją teraz z dumą po ogrodzie, wyciąga z kieszonek błyszczące żółto – różowe narzędzia: łopatkę, grabki i spryskiwacz i zasiada w piaskownicy.
Młody w tym czasie eksploruje rzeczywistość w trybie makro. Świat roślin i zwierząt stał się nagle jeszcze ciekawszy i fajniejszy dzięki nowej lupie. „Zobac mamo, jaką mas duzą nogę!” – powie też czasem, co jest nieco mniej fajne. Do zestawu do baniek mydlanych nie muszę chyba nikogo przekonywać – to najprostszy i najbardziej uroczy patent na wywołanie zachwytu u dzieciaków. I nie tylko dzieciaków zresztą.
Stwory spędzają aktywnie czas w plenerze. Biegają, odkrywają, brudzą się. A dom pozostaje nieskalany. Wieczorem można do niego wrócić bez obaw, wystarczy tylko te niemożliwie brudne stworzenia wrzucić do wanny. Bywa, że na pierwszy rzut oka widać jedynie białka oczu, cała reszta pokryta jest błotną skorupą, ale za to ile wrażeń i nowych doświadczeń.
Dobrze, że chociaż podczas sesji dla sklepu Edukatorek byli jeszcze czyści :)
Post powstał w ramach kampanii „Bawię się i rozwijam z Edukatorkiem”, która ma na celu przedstawienie ciekawych form zabawy z dziećmi przy wykorzystaniu asortymentu sklepu Edukatorek. Do udziału zaproszone zostały mamy blogerki, które przygotowują wpisy w 4 kategoriach: bawię się – na wesoło, naukowo, aktywnie i kreatywnie. Zapraszam na stronę oraz fan page sklepu, gdzie znajdziecie najnowsze informacje o wpisach z tej serii oraz o konkursie, który jest przewidziany na zakończenie całej akcji.
Silikonowe wiaderko (Funkit World)
Zestaw małej ogrodniczki (Melissa & Doug)
Żółw do robienia baniek mydlanych (Melissa & Doug)
Niebieska łopatka z drewnianym uchwytem (Toys Pure)
Ta lupa <3
Zresztą wszystko piękne, na pięknych zdjęciach. I moje ulubione dzieci-demolki. Uwielbiam to!
PS. Zabezpieczenia szafek polecam z Ikei. Kupiłam mimo że słyszałam że nie są fajne… A są. Do tego stopnia że odchudzający się Towarzysz Mąż chce takie dla siebie na lodówkę:)
no jakbym czytala o moich:D IDENTYCZNIE mam
Kropka jaka elegancka, hoho.fajne gadzety, dla nas ta lupa wydaje sie kuszaca:)
Wbrew pozorom ciężko o dobry sprzęt do baniek mydlanych! Ja kupiłam w Pepco, bo kosztowały 5zł. Dwa różne zestawy i każdy kiepski. Wielkie banie z dużego oczka działają, jeśli butelka (wyglądająca nieco zbyt jak zabawka dla dorosłych) jest pełna. Trochę mniej wody i już nie wychodzą. Mała buteleczka z kolei szybko się popsuła – rączka się urwała od nakrętki. Także chętnie dowiem się więcej o bańkach, które macie :)
„butelka jak zabawka dla dorosłych”? Haha – nasza wygląda zdecydowanie jak zabawka dla dzieci (ma żółwia na nakrętce). Spokojnie nada się do wielorazowego użytku i powtórnego napełnienia jakimiś mydlinami. Jest bardzo solidna. Bańki wychodzą .. nie jakieś giganty. Bańki po prostu. Nie mam pojęcia cóż więcej mogę o nich napisać :):)
Kropka to prawdziwa dama, z jaką dumą nosi swoją torebkę :)