Strona główna » W Kazimierzu

W Kazimierzu

Moglibyście zapytać, czy poczułam specyficzną atmosferę małego miasteczka, pięknie położonego nad szerokim korytem Wisły, otoczonego wzgórzami, z wisienką na torcie w postaci cudnej renesansowej architektury. Trochę zbyt eleganckiej i misternej w porównaniu do prostego, wiejskiego otoczenia, zupełnie jak dziewczyna, która się za bardzo wystroiła na przyjęcie.

Postaram się odpowiedzieć na to pytanie, które w sumie powinno być retoryczne, bo jak można nie ulec urokowi tego miejsca, ale zacznijmy od początku.

Zacisze.

Przyjechaliśmy późno po południu, bo podróż z naszą gromadą, z trzema fotelikami dla grup wiekowych 1+, 3+ i 5 musi zawierać określoną ilość pikników i postojów na siku po drodze. Wyspaliśmy się w otoczeniu zieleni w miejscu o bardzo adekwatnej nazwie “Zacisze”. Strumyk szemrzący i łąka pełna mleczy, dom nie do końca otynkowany, klimatyczny, na uboczu. Gdy rano zmywałam talerze w obszernej kuchni, miałam przed sobą okno z widokiem na las, co zaowocowało refleksją, że otoczenie jest niezwykle istotne dla szczęścia człowieka. Widok na las robi dużą różnicę, człowiek o wiele bardziej natchniony przy zmywaniu i w humorze lepszym gdy gąbką talerze harata..

Poranek.

Po co jeść śniadanie, skoro można wyjść z domu skoro świt, wraz ze słońcem ruszyć na wyprawę, wprost w przygodę, która gdzieś tam czeka, kto by się przejmował jakąś kanapką, czy herbatą w tej sytuacji? Wąwóz był jakiś kilometr od naszego miejsca zamieszkania, więc poszliśmy z buta.

Korzeniowy Dół.

Prawdziwa magia, gdy w ciepły majowy dzień, ze słońcem grzejącym w plecy nagle schodzisz z drogi i idziesz pustym, cichym wąwozem, wypełnionym szalonymi korzeniami wijącymi się w prawdziwie abstrakcyjne formy, tak jakby wiedziały, że przecież mieszkają w Kazimierzu Dolnym, że tu wypada mieć jakieś artystyczne – haha – korzenie! Dzieci zachwycone wspinały się gdzie popadnie, ruinując swe ubrania konkretną warstwą lessu, z którego owy wąwóz jest zbudowany. Także wskazówka dla Was – jeśli wybieracie się do Korzeniowego Dołu, albo innych lokalnych wąwozów – dzieci raczej w najstarsze łachy – pewnie wiecie, my jakoś o tym nie pomyśleliśmy, plan był taki że dzieci pobiegają w tych samych szatach do wieczora, poprzez kazimierski rynek, aż po zmierzch gdzieś nad Lublinem, gdzie kolejny nocleg szykował nam się w klimatycznej “Odpoczywalni”. Głupio z tymi ciuchami wykoncypowaliśmy, nie? My nietutejsi. Pierwszy raz widzieliśmy takie miejsce, stworzone rękami największej artystki  – natury, specyficzną techniką twórczą polegającą na wypłukiwaniu lessowego podłoża przez wodę.

I tak ciągną się kilometrami te piękne formy sztuki naturalnej, niczym olbrzymie instalacje muzealne, po których można kroczyć powoli, zachwycać się w ciszy, jak robiliśmy to my, lub w zupełnie inny sposób okazywać swoje zainteresowanie, barbarzyńsko wspinając się i wrzeszcząc jak to robiły nasze latorośle.

Kazimierz Dolny.

Był niegdyś polskim odpowiednikiem francuskiego Pont Aven. Któż tam nie jeździł, moi drodzy, powiem tylko że wszyscy panowie, o których pisałam w mojej magisterce – Ślewiński (on to rozpoczął, zafascynowany swym kumplem Gauginem), Gerson, Gierymski, Pankiewicz. Zjeżdżali z Warszawy dla tej atmosfery właśnie. Ileż plenerów malarskich widziało miasteczko, nasiąkające artystycznością już od ponad dwóch wieków!

I to widać zresztą – te wszystkie galeryjki z obrazami wywieszonymi na zewnątrz przed chatkami. Malarze i malarki, stojący z założonymi rękami, spode łba obserwujący turystów. Krzesełka rozkładane mają przed galeriami. Rozmawiają tam całe dnie, kawę piją ze szklanek, taką fusatą. Czasem uda się coś sprzedać, czasem nie. Widać że zżyci ze sobą, kto wie – może też mają tu swoją kolonię artystyczną jak ich poprzednicy sprzed stulecia, może znają się od czasów studenckich?

Chciałam popatrzeć na wnętrza ich niewielkich galeryjek. Pooglądać olejne dzieła, akwarelowe cuda, plakatowe potworki. Różne obrazy – jedne przeciętne, banalne, inne kiczowate jakby od pocztówki malowane. Jeszcze inne piękne, z iskrą talentu, powiewem świeżości. Ale nie dzisiaj. W ręce ściskam małą rączkę, mała rączka trochę spocona wyjątkowo mocno chce się wyrwać z mojego uścisku.

Dookoła krążą autobusy i meleksy z turystami, grupki znudzonej młodzieży z wycieczek szkolnych zajadają się lodami, lody spływają po łokciach. Sklepiki z pamiątkami, maślane koguty, magnesy z widokiem rynku, studni i góry z krzyżami. Dużo ludzi się tu plącze. Łapię więc rączkę mej nieobliczalnej latorośli dość stanowczo.

“Mamo, ja chcę być sama!” – protestuje poważnie Kropka uwalniając się z mojego uścisku. – “Mamo dlaczego ty mi nie pozwolisz chociaż na chwilę być samej!?” – pyta tonem zbuntowanej nastolatki, mimo swoich jedynie trzech lat życia i w tym momencie poza uściskiem ręki czuję również dość poważne ściśnięcie w sercu.

Fotograf.

Z głupia frant poprosiłam go o zrobienie zdjęcia. Z uwieszonym na szyi ciężkim Pentaxem, z tym brzemieniem odpowiedzialności na chudziutkiej szyi mój pięciolatek zaczął oglądać świat poprzez lustrzankę. Zdjęcie zrobił jedno, drugie, dziesiąte.

Wkrótce przestał obcinać nogi, no, lub obcinać nieznacznie. Niedługo potem zaczął widzieć okolicę w kadrach. “Mamo, czy mogę zrobić zdjęcie rzeki? Mamo, zobacz, tam na dole jest nasz samochód na parkingu, mogę mu zrobić zdjęcie? Mamo, chcesz zdjęcie?”

Jako osoba zazwyczaj nie fotografowana, której mąż nigdy nie domyśla się, że może chcę zostać uwieczniona na fotografii (a zwłaszcza wtedy, gdy akurat mam ułożone włosy, makijaż i nie jestem w dresie), to na serio ucieszył mnie entuzjazm mego potomka. Może dzięki temu w archiwach naszej rodziny będzie po mnie jakiś ślad. A nie że tylko trójka dzieci i ich ojciec, jak na większości naszych rodzinnych fotografii!

Wisła/Dzikość Serca.

Nad Wisłą był murek, Kropka wspięła się na niego natychmiast. Usiadła rozradowana, spojrzała łakomym wzrokiem na szeroki krajobraz rzeczny przed sobą, a ja przyglądałam się jej z ciekawością. Kropka to taki specyficzny człowiek, w jej żyłach płynie niezależność. Wolność ma wpisaną w krwioobieg, dogłębnie przejmuje ją przestrzeń.

Rozejrzała się dookoła, głowę przekrzywiła do tyłu zamykając oczy, pozwalając by lekki wiaterek rozwiewał jej jasne włosy. A potem rozłożyła ręce na boki i tak trwała niczym siedząca wersja Kate Winslet z “Titanica”.

Obok dreptał Młody, wybitnie zmartwiony: “Wysoki ten murek, za wysoki, nie będę się wspinał, boję się, że spadnę” – mówił sam do siebie.

“Ja się nie boję” – odparła Kropka z lekką pogardą, nie odwracając nawet głowy w stronę brata, nie otwierając oczu, nie opuszczając rąk..

Dobrze nam było w Kazimierzu. Dobrze, chociaż na “chłonięcie atmosfery” i inne wyszukane dyrdymały nie mieliśmy za bardzo czasu. Na obserwowanie architektury też nie, za to mogliśmy obserwować rozmazane smarki na nosie jednego z naszych potomków. I misterną kompozycję plam na ciuchach drugiego. I jeszcze ten stres kiedy obudzi się trzeci i jak tu podciągnąć wózek pod Farę, a może wyżej aż do zamku?

No i oczywiście kwestie wiatru i słońca na zmianę, więc żonglowanie zapasowymi ciuchami, bo komunikaty “mamo, ciepło” i “mamo, za zimno” pojawiały się cyklicznie. Tym razem zamiast poszukiwać natchnienia i atmosfery poszukiwaliśmy po prostu.. gofrów. I czekoladowych lodów, które zostawiły zresztą wiekopomne i trwalsze od spiżu ślady na odzieży żeńskiej części naszych potomków, ale nie będę wskazywać palcem.

Domyślacie się pewnie – było cudownie łamane przez wyczerpująco – czyli klasycznie jak to na rodzinnym wypoczynku bywa.

P.S. Wyjazd odbył się początkiem maja, a “timing” tego wpisu może Wam dać jakieś pojęcie odnośnie tego ile mam obecnie czasu na siedzenie przed komputerem i  jak bardzo absorbujące są teraz moje Stwory. Zwłaszcza jeden, ponad roczny, który chwiejnie chodzi obijając się o wszystko, ze straceńczym zacięciem godnym kamikaze. No, ale nie będę wskazywać palcem przecież, jeszcze mu się zrobi przykro jak przeczyta :).

9 comments

  1. Algo says:

    My w Kazimierzu spędziliśmy rok temu w maju nasze 5-dniowe wakacje. Zajrzeliśmy w każdy kąt. Ale miło spojrzeć na to wszystko Twoim okiem :)

    • Agata / Ruby Times says:

      Fajne miejsce na kilkudniowy urlop. Ja mam niedosyt, bo nie odwiedziliśmy okolicznych wiosek, a wiem że dużo fajnych rzeczy tam jeszcze zostało do obejrzenia!

      • Marta says:

        mój tata pochodzi z jednej z okolicznych wiosek, najpiękniejszej na świecie, Podgórz. Jest w niej Skarpa Dobrska w widokiem aż na Góry Świętokrzyskie! Polecam!!!

  2. Marta says:

    Ach, nawet nie wiesz, jak miło mi się czytało i oglądało twój wpis, bo to moje strony, mój Kazimierz, moje wspomnienia :) Puławy i okolice uważam za najpiękniejsze na świecie. Choć wciąż wracam wspomnieniami do Kazimierza, w którym na ruiny czy Górę Trzech Krzyży wbiegało się bez żadnych biletów, gdzie nie było mydła i powidła dookoła tylko sama, czysta artystyczna atmosfera to i tak lubię tam jeździć :) Zapraszam na dłużej, dookoła jest tyle pięknych miejsc, dla dzieci po drugiej stronie Wisły jest super park rozrywki w pięknym otoczeniu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.