Świat już dawno oszalał, pędzi na złamanie karku zupełnie nie wiadomo dokąd. Każda wielka cywilizacja miała taki moment przesytu i roztycia – zwykle potem przychodził jej koniec. Czasem mam wrażenie, że my jesteśmy już niedaleko.
“Od jakiegoś czasu przypływają tu rzeką. Złe liście, gringo. Złe! Nie gniją. Nie schną. Nie rozpadają się w proch tak jak wszystkie normalne liście. A kiedy je wrzucić do ognia, skwierczą nieprzyjemnie, szybko się zwijają i czernieją (…) Nie pozwalam ich nikomu dotykać. Kiedyś jedno z dzieci zaczęło go lizać, bo ładnie pachniał, a potem długo było chore. Krosty i wierzgający żołądek – (…) Szaman ostrożnie uniósł matę rozłożoną na podłodze szałasu. Pod spodem zobaczyłem dokładnie to, czego się spodziewałem – kilka plastikowych torebek. Na jednej z nich było napisane: detergente.
– To pewnie ten ładnie pachniał, prawda?”
Opakowanie.
Nawet gdy kupuję coś potrzebnego, generuję masę śmieci. To dość dołujące. Lubię rukolę, ale za każdym razem gdy robię z niej pyszną sałatkę do kosza leci duże, twarde, plastikowe pudełko. Już dawno przestaliśmy pić wodę mineralną, bo codzienna ilość plastikowych butelek była przerażająca. Pijemy filtrowaną kranówkę, a jeśli zobaczycie u nas plastikową butelkę, to możecie mieć pewność, że jest używana dopóki jest w stanie ustać samodzielnie. Mimo wszystko wciąż marnujemy dużo, mimo że segregujemy śmieci i że “trochę się staramy”. Trochę to jednak za mało. Biję się w pierś: za dużo detergentów, jednorazowych torebek, za dużo aluminiowej folii.
Najlepiej można zarobić na naszym stylu życia.
Jeśli chcesz zacząć szyć, najpierw kupujesz maszynę i materiały, a jeśli chcesz zająć się rękodziełem najpierw kupujesz masę arkuszy, pędzli, drobiazgów potrzebnych do pracy. Każdy sportowiec potrzebuje gadżetów, począwszy od stroju i obuwia, po rozmaite sprzęty potrzebne do uprawiania różnych sportowych dyscyplin. Interesuje Cię muzyka? Książki? Każde hobby kreuje potrzebę kupienia czegoś.
A najłatwiej oddziaływać na dzieci.. i ich rodziców.
Zabawki. Kiedyś miały funkcję edukacyjną, ćwiczyły umiejętności przydatne w późniejszym, dorosłym życiu. Dzisiaj służą doraźnemu zajęciu dzieci, zatkaniu rozszczeniowej, pyskatej buzi potomka w kolejce do kasy plastikową pierdółką z Chin. Tanią, napakowaną trującymi barwnikami. Dziecko pobawi się przez dzień, dwa i rzuci w kąt, ale kto by się przejmował, przecież to nie kosztowało fortuny, a uśmiech dziecka jest bezcenny.
Producenci umiejętnie podsycają dziecięcą żądzę posiadania – każda nowa bajka pojawia się z wachlarzem gadżetów: piżamki z Elsą lub Świnką Peppą, spineczki i zeszyty, wszystko na licencji, z pięknymi rysunkami. By zarobić jeszcze więcej producenci wymyślają serie, bo wiadomo, że dzieciaki uwielbiają kolekcjonować. Dołączona do produktu książeczka z brakującymi bohaterami spowoduje wieczny niedosyt, niezaspokojoną potrzebę posiadania kolejnych i kolejnych elementów. Jest nawet specjalna nazwa “produkt uzależniający”.
“- Czarowniku… One zostały zrobione, nigdy nie żyły, nie wyrosły, są wytworem człowieka (…) zakopane, nawet głęboko na wiele-wiele-wiosek nie znikną. Ziemia już ich nie zechce; nie będzie umiała wchłonąć. Mimo, że z ziemi pochodzą.
– To nie jest dobra magia, gringo. Dobry jest tylko taki czar, który potrafisz odwrócić. Dlaczego więc tworzycie te liście?
– Mnie nie pytaj, ja ich nie tworzę.
– Ale je masz. Dlaczego?
– Są wygodne. Nie przepuszczają wody.
– Ale nie chcą zniknąć, tak? Nie wchłonie ich ziemia, nie rozpuści woda, nie zjedzą robaki, a wrzucone w ogień dają zły dym, tak?
– Tak, Czarowniku.”
(s. 319)
Jednorazowego użytku.
Co się dzieje ze szczoteczkami do zębów? Według producentów powinniśmy je wymieniać raz na trzy miesiące. A tubki po paście, pudełka po kremach? A jednorazowe zapalniczki? Butelki? Zabawki dołączone do gazet i czekoladek? Mamy wygodne przeświadczenie, że wyrzucane przez nas tworzywa sztuczne są gdzieś recyklingowane, że wracają po przerobieniu w nowej postaci. Ale niestety prawda jest zupełnie inna – większość odpadów upychana jest gdzieś na ziemi, pod ziemią, w oceanie.
Rajskie plaże na całym świecie zmieniają swoją strukturę. Na Hawajach legendarny biały piasek jest wypierany przez drobinki plastikowego confetti, przypływające każdego dnia. Ludzie zawsze zanieczyszczali ziemię, ale nasza planeta ma wspaniałe możliwości oczyszczania się. Niestety, robimy się coraz bardziej pomysłowi i wytwarzamy więcej przedmiotów, które nie ulegają biodegradcji – współcześni badacze znajdują pięćdziesięcioletnie plastikowe “zabytki” w oceanach. Wszystko, co wyrzucono tam w czasach, gdy nasi rodzice byli mali w dalszym ciągu tam jest i uparcie nie chce się rozłożyć. A my produkujemy nowe – kupujemy, kupujemy, wyrzucamy, wyrzucamy.
Pacyficzna plama śmieci.
Między Kalifornią a Hawajami, w pięknych krajobrazowo obszarach Oceanu Spokojnego dryfuje wielka wyspa. Jest tak duża, że ma już swoją oficjalną geograficzną nazwę, ma też swoich badaczy. Nazywa się Wielka Pacyficzna Plama Śmieci (z angielskiego “Great Pacific Garbage Patch”) i odkryto ją mniej więcej dwadzieścia lat temu. Faktycznie jest olbrzymia – powstała z kilku milionów ton dryfujących materiałów, głównie tworzyw sztucznych, które prądy morskie zapędziły w to miejsce ze wschodnich wybrzeży Azji i zachodnich Ameryki. Nie jest to “wyspa” w znanym nam znaczeniu, nie da się na nią wejść, nie da się po niej chodzić – składaja się z rozbitych na niewielkie polimery odpadów: naszych starych długopisów, telefonów, torebek foliowych, zabawek. Bardziej nie może się rozłożyć, więc dryfuje na olbrzymiej powierzchni, niczym wielka trująca plastikowa zupa, o rozmiarze.. dwukrotnie większym niż powierzchnia Stanów Zjednoczonych (!!!).
Wiecie jak jest – to, co czynimy zawsze wraca do nas. Tak samo jak toksyczna niespodzianka, która wraca na nasze talerze w postaci ryb z dzikich łowisk, z pestycydami, rtęcią i innymi smakołykami w pakiecie, w ramach sprawiedliwości dziejowej.
“- Złe Czary. Nieodwracalne! Tfu! – splunął podobnie jak my na psa urok. – Nieodwracalne wolno czynić tylko Bogu. Tfu! Tfu! Nieodwracalne należy do Pachamamy! Czy wy tego nie wiecie, gringo?
– A ty nigdy nie korzystasz z czarów, których nie umiesz odwrócić?
– Nigdy, gringo. Cokolwiek czynisz, musisz umieć to zatrzymać i odwrócić. Bo przecież nigdy nie wiesz, czy obrana droga jest dobra.”
Cytaty: “Rio Anaconda” Wojciech Cejrowski (str.320)
Epilog.
Długo dojrzewałam do tej serii wpisów, wypływają tu książki przeczytane rok temu (“Mniej” Marty Sapały), i wcześniej (“No logo” Naomi Klein), i później (“Slow Fashion” Joanny Glogazy) oraz świetny film “Spisek żarówkowy. Nieznana historia zaplanowanej nieprzydatności” (do obejrzenia na You Tube – tutaj). Dodatkowo wiele innych tekstów i artykułów dających do myślenia odnośnie czasów w jakich żyjemy i alarmujących wydarzeń (chociażby ostatnie olbrzymie pożary na wyspach Indonezji). Nie spieszyłam się z pisaniem, chciałam na spokojnie przetrawić lektury, nie rzucać się do roli recenzenta tuż po premierze. Sprawdzić, czy mają jakiś wpływ na moje postępowanie, czy coś z zapału neofity zostanie po dłuższym czasie. Coś zostało. Nie nauczyło mnie zakupowego celibatu, nie zachęciło do minimalizmu, nie sprawiło, że pokusy handlowych galerii zniknęły jak za jednym ruchem czarodziejskiej różdżki. Nie, nie zniknęły. Ale zakupy zrobiły się.. trudniejsze. Powolniejsze. Mniej spontaniczne, mniej bezmyślne.
Wracając do książek. “No logo” – wizja tego, co żądne zysku korporacje robią z naszym światem jest przerażająca.. ale to relacja sprzed ponad dekady. Najgorsze jest to, że od jej wydania pojawiła się jeszcze “szybsza” moda, jeszcze gorsza jakość i zwiększona produkcja. Moda to już działka Joanny Glogazy. “Slow fashion” to niezła książka, chociaż jak dla mnie mało odkrywcza, a jej treść można zawrzeć w kilku artykułach. Z pewnością nauczyła mnie, by zwracać większą uwagę na jakość, sposób uszycia, skład materiałowy oraz by kupować lepsze towary, a rzadziej. Do wielkiej czystki w szafie mnie nie namówiła. I wreszcie “Mniej”. Świetna lektura. Wielowymiarowa, dająca do myślenia. Bardzo polecam, chociaż sam eksperyment roku bez zakupów to dla mnie zbytnia ortodoksja. A film o żarówce obejrzyjcie choćby teraz, trwa niespełna godzinę, a mocno daje po głowie.
Może jeszcze kiedyś wrócę do różnych aspektów masowego wytwórstwa przedmiotów, póki co polecam te źródła. Mam nadzieję, że zostanie również i u Was jakaś refleksja nad światem.
Czytajcie również:
Tryptyk, część pierwsza: O nieopanowanej potrzebie zakupów.
Tryptyk, część druga: O towarach, które zużywają się zbyt szybko.
Oj juz wielokrotnie nachodzil mnie temat butelek po wodzie mineralnej. Sama moja rodzina produkuje ich koszmarna ilosc. Niestety lubie taka wode i nie mam przekonania do kranowki (nawet filtrowanej). Zastanawia mnie, dlaczego nie mozemy wrocic do szklanych butelek i skupow? Ludzie mieliby tez pewnie inne podejscie do wody, gdyby musieli ja targac taka ciezka do domu… Podobnie z pieczywem, ciastkami – sa tez papierowe torebki! Mieszkam na wsi – takiej “nowoczesnej”. Rolnik pole orze, a za miedza domy. Chodze na spacery drogami wyjezdzonymi przez teaktory i za glowe sie lapie, co nowi mieszkancy juz wyprawiaja! Puszki po piwie w mskabrycznych ilosciach (znowu – czemu nie butelki? amatorzy piwa i tak kupia – bez obaw), ale tez opakowania po zelkach i innych kolorowych “cudach” dla mlodszych pokolen… I to wszystko lata po tych polach… Rolnicy musza nas “kochac” niezmiernie. Najgorsze, ze to nasz dom – i ta wies, ktora sobie sami zasmiecamy i cala Ziemia, ktora pozwalamy zasmiecac (jest ogolne przyzwolenie na zlo w imie pieniadza…). Jak to kiedys powiedziano – ludzie ludziom zgotowali ten los.
Mieszkam na podobnej wsi. Spacer do lasu nie ma sensu, bo nigdy nie wiesz, co spod ziemi wylezie.
Najczęściej właśnie rzucone puszki i opakowania po słodyczach :(
Przerażajace, ale prawdziwe.
Mam podobne przemyślenia. Każdy szampon, każdy balsam do ciała, każda tacka z owocami… Plastik jest nawet w peelingach do ciała. Te małe drobinki peelingujace to zwykle plastik! Tak mały, że nie wyłapują go oczyszczalnie ściekow. Mini kuleczki trafiają do wody i są pochłaniane przez ryby, a potem przez nas… Warto zwrócić uwagę, czy granulki w naszym peelingu są pochodzenia organicznego (cukier, sól morska, pestki). Oczywiście taki kosmetyk kosztuje drożej. Mam wrażenie, że produkuję coraz więcej śmieci, mimo że staram ograniczać. Na zakupy zabieram torebkę wielorazowego użytku. W supermarkecie staram się nie wkładać wszystkiego do plastikowych torebek (na przyklad nalepiam cenę bezpośrednio na pojedyńczą paprykę czy cytrynę). Ostatnio furorę robią sklepy “bez opakowań”. W niektórych sklepach “bio” częśc produktów też jest sprzedawana bez opakowań (kasze, fasola, soczewica, ryż, makarony, jajka itp.), wystarczy przynieść własny słoik, pudełko, czy materialowy woreczek). No ale to wszystko wymaga czasu, planowania i oczywiście większych wydatków.
Zmotywowana chcialam sprawdzic moj peeling… Wszystko po lacinie… Chyba mam produkt z plastkikiem, bo gdyby byl z pestkami, to pewnie napisane byloby czytelnie…
Już nie kupuję peelingów z drobinkami! Chyba że coś co aż krzyczy że to scrub z cukru lub soli. I wcale nie musi być drogi, fajne są na przykład z Rossmana (ich marki, w słoiczkach). Można też samemu zrobić z cukru, oliwy, kawy, etc. Na necie pełno patentów, obiecuję sobie od dawna, że zrobię, ale jakoś czasu brak.
Ja robię peelingi na szybko, podczas kąpieli – w misce mieszam cukier, ze dwa oleje (np kokosowy i masło shea), dodaję trochę dziecięcego żelu pod prysznic. I już;)
Oooo, taki sposób mi odpowiada. Chętnie skorzystam, dzięki :)
Do tej mieszkanki polecam dodać kawę (taką po zaparzeniu). Super peelinguje :-)
No jasne, że te kosmetyki nie są nieosiągalne i że można je też zrobic samemu. Ale jest masa ludzi, którzy kupują najtaniej jak się da, a w domu tylko kawa rozpuszczalna, biały sypki cukier i mieszanka olejów do smażenia zamiast oliwy (o istnieniu oleju kokosowego i masła shea też zapewne nie mają zielonego pojęcia). Do tego większość osób podchodzi do tego problemu bezrefleksyjnie. Nie tylko nie segregują śmieci, a śmiecą na własnym podwórku.
Akurat nie oceniałabym ludzi na podstawie tego, czy słyszeli o oleju kokosowym i m.shea. I nie wrzucałabym do jednego worka z ludźmi, którzy śmiecą. A co do oliwy, to jednak nie jest najlepszym wyborem do smażenia.
Nie powiedziałam, że to są ci sami ludzie. Chodzi mi o to, że dla wielu osób takie produkty będą zbyt drogie, żeby sobie z nich kosmetyki robić. Więc kupią coś co ładnie pacnie i zbyt wiele ni kosztuje. Większość ludzi nie zastanawia się nad tym, czy kosmetyk ma plastikowe drobinki, czy nie. Nie mówiąc o sprawdzaniu, czy opakowanie ulega biodegradacji, da się zrecyklingować, czy produkt nie był testowany na zwierzętach. Przyznaję, że sama nie zawsze sprawdzam. Przeraża mnie ilość rzeczy, które codziennie zaśmiecaja naszą planetę: podpaski, pieluchy, waciki kosmetyczne, mokre ściereczki, golarki, wszelkiego rodzaju jednorazówki, miniaturki i setki plastikowych torebek. Nawet psie kupy są teraz pakowane w plastik owe worki i wrzucane do śmieci!
To prawda. I dość ciężko jest nie brać w tym udziału. Musiałaby chyba powstać jakaś sieć sklepów w starym stylu, z workami z ryżem i kaszą do nabierania szufelką, z papierowymi torbami i szklanymi butelkami. Z wszystkim, co się da na wagę. I my sami musielibyśmy zmienić porządnie swoje przyzwyczajenia, ja sama dość często zapominam o materiałowej torbie, gdy idę do sklepu i muszę poprosić o nieszczęsną reklamówkę..
Bardzo fajny tekst. Pamiętam, jak ogromne wrażenie zrobiła na mnie Rio Anaconda właśnie tym proekologicznym podejściem.
I jak bardzo od tamtego czasu zaczęłam zwracać uwagę na ilość śmieci. Zdecydowanie daleko mi do ideału, ale wizja żółwia połykającego torebkę foliową biorąc ją za meduzę, jest ze mną zawsze w sklepie.
Przerażające jest ta ilość śmieci, którą wyrzucamy codziennie, trochę wbrew woli, bo, tak jak piszesz, opakowania.
I równie przerażająca jest bezmyślność – puste butelki i torebki pozostawione na szlaku w górach, bo już za ciężko było znieść to opakowanie, resztki pikniku w lesie (albo robienie całego wysypiska tam, gdzie chciałoby się później pójść z rodziną na spacer)
Opakowania to nasza codzienna zmora. Segregujemy śmieci, ale to właśnie kosz z plastikami zapełnia się w mgnieniu oka, a w naszym domu nie mieszka przecież tabun ludzi! Sławetne jednorazówki ograłam już dawno. Po prostu zawsze mam przy sobie torbę na zakupy. Jednak mimo, ze staram się kupować na bieżąco produkty na wagę, zamiast tych pakowanych fabrycznie, to problem plastikowych opakowań ciągle nas dotyczy.
Czytałam ostatnio o rodzinie, która nie generuje śmieci tzw. Zero-waste Family. Okazuje się, że jednak można tak żyć. Da się.
Faktycznie – właśnie o nich czytam:
http://www.zerowastehome.com/p/tips.html
To jest prawdziwa rewolucja w życiu, z pewnością nie łatwa do przejścia.
Szacun!