To był taki dzień jakby huragan, mordor, stado diabłów tasmańskich i hiszpańska inkwizycja przetoczyły się wespół przez nasz salon. Dzieci dokazywały i czyniły zwyczajową rozwałkę, krzycząc ile sił w młodych gardłach, biegając ile sił w młodych nogach. Gdy płakały to tak, jak gdyby największe nieszczęścia świata zwaliły się im na głowy, a gdy się śmiały to tak, jakby skakanie po łóżku było najcudowniejszym doświadczeniem ich dotychczasowego życia.
Najmłodszy z naszej dziecięcej gromady postanowił zaserwować sobie nowy skok rozwojowy i jeść cały dzień. Poza kilkoma dziesięciominutowymi przerwami Lolo regularnie przyklejał się do spiżarni matczynej i unieruchamiał ją na długie godziny. Nic to, matka nauczona doświadczeniem niektóre z karmień wykorzystała na pracę przy komputerze, ale i tak czuła się jak wyciśnięta gąbka.
Dzieci miały niespożytą siłę i energię, a my, protoplaści, w okolicach piętnastej snuliśmy się po domu niczym ludzkie strzępy, ledwo żywi, bladzi, przecierający oczy. Wyssani z całej mocy przez małe wampiry energetyczne z każdą godziną robiliśmy się coraz bardziej nerwowi i wyprowadzeni z równowagi.
I coraz bardziej marzyliśmy o czymś, o czym każdy rodzic kiedyś słyszał, ale żaden nigdy nie widział – o tak zwanym 'świętym spokoju'.
Co mnie tak dzisiaj zmęczyło? Karmienie, leżenie lub siedzenie z przyklejonym mlekopijem? Może ten nieustannie brzmiący w uszach krzyk starszych dzieci?
W końcu, mając już serdecznie dość, położyłam się z najmłodszym na łóżku. Karmiłam go, ale on wciąż chciał więcej. Usypiał na minut dziesięć, po czym przecierał oczy mlaskając donośnie, pożerając swoją pięść lub przerażająco ośliniając moje przedramię i koszulkę. Jadł i jadł. Wreszcie słabym głosem poprosiłam męża o przygotowanie mu mleka w proszku. Lolek przyssał się do butelki, jakby co najmniej od tygodnia był przez nas głodzony, pożerał mleko z taką mocą, że dziwię się, że sama butelka nie zniknęła w końcu w jego małej paszczy. Mlaskał, wzdychał, chlipał, głośno okazując swoje zadowolenie. W końcu przytulił się do mnie i zasnął, a ja nie mając siły na walkę, na pójście do łazienki chociażby, usnęłam obok niego, słysząc jak w oddali rodzina szykuje się do kolacji.
Obudziłam się o drugiej w nocy. Cholera jasna. W tych ciuchach po całym dniu, z tymi bosymi stopami opatulonymi w narzutę łóżka. Wstałam i mamrocząc straszne obelgi i przekleństwa udałam się do łazienki. Po drodze zastanawiając się kiedy do kroćset wreszcie zaznam odrobinę spokoju?! Kiedy ten dom będzie choć trochę czysty, a ja przeczytam stronę książki, kiedy uda mi się wypełnić chociaż połowę planów i zamierzeń, które mam o poranku, i nikt mnie z nich nie będzie wytrącał swoim wrzaskiem i prośbami o uwagę? Kiedy będę mogła zrobić dla siebie coś więcej niż szybki prysznic przy akompaniamencie dobijania się do drzwi?
Wyszłam z łazienki i olśniło mnie. Druga w nocy, zupełna cisza w domu przeniosła mnie myślami w zupełnie inny świat. Wyobraziłam sobie, że to wszystko znika, te bidoniki plastikowe, te klocki walające się pod kanapą, książki, słomkowe kapelusze roznoszone uparcie przez dzieci po całym domu. Że nagle tego nie ma. Być może minęło właśnie trzydzieści lat, mąż i ja jesteśmy w tym domu sami. Bez dzieci, które pewnie rozjechały się po świecie, zajęły swoimi sprawami. I nagle uzmysłowiłam sobie, że..
Teraz jest ten czas, który kiedyś będę wspominać z rozrzewnieniem.
Moi rodzice rozpromeniają się, gdy przypominają sobie moje teksty z dzieciństwa. To, jaką rozkoszną dziewczynką byłam, z pucołowatymi policzkami i pulchnymi kolankami. Tak jakby właśnie wtedy były te najszczęśliwsze lata! Mimo trudów życia i PRL-u, mimo wszystko właśnie wtedy. Bo była miłość i młodość, żywioł i entuzjazm, jakie wprowadzają do domów małe dzieci. Żeby była jasność – rodzice opowiadają też o tym, jak tłukłyśmy się z siostrą i jak codziennie przed szóstą rano dreptałam już do ich sypialni. Być może dlatego wcale mi nie współczują obecnego hardkoru. Ale mimo wszystko, gdy o tym mówią, mają taki rozczulony wyraz twarzy.
To trudny czas, ale nie chce nic przyspieszać. Łudzić się, że później będzie lepiej, czy prościej. Chcę przeżyć każdy dzień. Ciężko. Masochistycznie. Rwąc włosy z głowy, przeklinając bezgłośnie, a czasem i trochę głośniej. Lekko nie jest, ale nie brakuje wzruszeń i emocji, nie brakuje miłości, która oblepia nas słodko wraz z klejącymi od placka malutkimi rączkami.
To jest właśnie ten czas! Powtarzam więc sobie codziennie, że nie chcę z niego przegapić ani chwili.
Na ostatnich zdjęciach moja książka zrobiona z instagramowych kadrów, którą otrzymałam od instabook.pl. Zdjęcia z kwadratowego świata mają to do siebie, że są intensywne, wyrażające chwilę, stąd efekt tego projektu zupełnie inny jest niż zwykłe rodzinne albumy. Taki artystyczny jakby. Przez całe lato macie 15 % rabatu na instabooki, wystarczy użyć kodu: RUBYTIMES. Zajrzyjcie na instabook.pl
oj tak, to prawda, narzekamy i czekamy na ten święty spokój, ale tak naprawdę tu i teraz jest bezcennym czasem. Ja jestem mistrzem narzekania i bliscy myślą, że czasami mi naprawdę w tym macierzyństwie źle. A to nieprawda! Wracam za dwa miesiące do pracy i już płakać mi się chce, że tak mało czasu będę spędzała z dziećmi ;(
Chyba też jestem mistrzem narzekania! Zresztą.. na blogu pełno na to dowodów :D
Mam jedno dziecko. Syna. Dwulatka. Moja siostra ma dwoje dzieci. 4,5 latka i 2 miesięczniaka. Razem nasze dzieci tworzą rodzinę taką jak wasza. I nie wiem czy tak byłoby na co dzień ale poziom decybeli jest nie do ogarnięcia. Jak się widzą to wariactwa i szaleństwa nie mają końca. Piski, okrzyki, bieganie, skakanie i różne inne rzeczy, które powodują przyspieszony puls i ból głowy, nie mają końca… Mój mąż po takiej wizycie podchodzi do mnie i mówi „kiedyś chciałem mieć drugie dziecko” :-)))
Ale tak myślę… że cały urok w tym życiu obecnym. I ja czuję się mega spełniona i szczęśliwa. Do tego dążyłam i z tego stanu czerpię garściami obawiając się tego uciekającego czasu.. Chciałabym czasem zatrzymać umykające chwile ale jestem też ciekawa, co będzie dalej. Moja największa przygoda życia trwa. Chwilo trwaj!
Faktycznie, wraz z siostrą masz niezłą symulację naszej codzienności :)
Jest coś takiego, że te trudne chwile wspomina się z największym sentymentem. Dyplomatycznie mówiąc, rozbrykane pacholęta, ale tez różne przygody – w podróży chociażby, opowiada się o nich fajnie, ale samo przeżywanie aż tak superowe nie jest;)
Ale generalnie rozumiem Cię bardzo dobrze, więc piątunia Dziewczyno:)
Jak pisałam kiedyś u siebie – jest ciężko, bo to szczęście wagi ciężkiej:)
Nie zawsze jest superowo, to fakt – ale nie zrezygnowałabyś z podróży, mimo tych przygód czasem stresujących, prawda?
Szczęście wagi ciężkiej – dobrze napisane :)
A ja poprosze przepis na ciasto? Szczerze Cie podziwiam jak sobie pieknie dajesz rade ze wszystkim. Monia
Ależ proszę bardzo
https://rubytimes.pl/letni-wsiowy-placek-owocowy/
To najprostszy przepis na świecie, wszyscy to mówią!
Smacznego!