Bosman zakręcił wyimaginowanym kołem sterniczym i turkusowy okręt odbił w prawo. Dziewczyna na bocianim gnieździe zakrzyknęła gromkim głosem: “Tam płynie jakiś statek! Szybko, to nasi wrogowie, pospiesz się, będziemy robić.. A B O J D A Ż”.

Bosman zakręcił wyimaginowanym kołem sterniczym i turkusowy okręt odbił w prawo. Dziewczyna na bocianim gnieździe zakrzyknęła gromkim głosem: “Tam płynie jakiś statek! Szybko, to nasi wrogowie, pospiesz się, będziemy robić.. A B O J D A Ż”.
Gdybym zrobiła spontaniczne fotografie do wpisu sponsorowanego (a propos, na końcu wpisu rabat dla Was, wytrwajcie w czytaniu:), zobaczylibyście zapewne rozgardiasz na podłodze i ciemne kłaczki na dywanie. Szybę w oknie, którą naprawdę WIDAĆ na zdjęciu oraz smętną szczotkę na kiju, leżącą nieszczęśliwie na środku balkonu, niejednokrotnie w towarzystwie worka z pieluchami, który został tam wystawiony “tylko na chwilę”.
„Trzecie dziecko zawsze ma pod górkę”. Tezę łatwo udowodnić na przykładzie miejsc do spania naszych latorośli. Dawno temu wyremontowaliśmy dla pierworodnego cały pokój, ozdabiając go nalepkami, a nawet robiąc sobie sesję ciążową na tle tych żyraf i palm. Do porodu było jeszcze kilka miesięcy, ale my wszystko mieliśmy przygotowane na przybycie nowego Człowieka.
Jakiś czas temu tworzyłam całkiem ambitne teksty – wiecie, o architekturze, o korporacjach, o zanieczyszczeniu środowiska. Fajnie mi to szło i dobrze się czułam w tematyce. I nagle coś się stało – mój mózg przestawił się na ciążowo-porodowe tory i zaczął podejrzanie zwalniać. “Publicystyka wykraczająca daleko poza tematy macierzyństwa”, którą ochoczo deklaruję na fan page’u zamieniła się w parenting w najczystszej postaci. Bo wlazłam z powrotem w tematy okołodziecięce, całkiem głęboko wdepnęłam między niemowlęce gadżety, kocyki i pieluchy.
W naszym domu, jak w klasycznej baśni, hasają złotowłose księżniczki, a rycerze pędzą przez leśne ostępy na białych rumakach. Na rycerskich obliczach maluje się odwaga i męstwo, chociaż dość często również pozostałości po czekoladowym budyniu, który serwowano na podwieczorek w przedszkolu. A księżniczki są zwiewne i piękne, lecz w ich złotych kosmykach uważne oko dostrzeże resztki sosu pomidorowego lub zabłąkany kawałek rozmemłanego daktyla.
Młody był niegdyś rozczulająco poukładanym dzieciakiem. Z zacięciem dosuwał krzesełka do stołu, ustawiał zabawki własne i rodzicielskie na swoich miejscach. Najmniejszy paproch znaleziony na dywanie musiał czym prędzej odtransportować do kosza w kuchni, i to pod eskortą matki. Matka zwlekała się więc z dywanu i klęła pod nosem na te postępujące zespoły porządkowych natręctw. Młody rozumiał, że pewnych rzeczy w domu robić nie wolno – na przykład ruszać “nie-zabawek”. I nie ruszał.