Ucieszyła mnie pusta droga – jestem motoryzacyjnym socjopatą i nie lubię się dzielić trasą przejazdu z innymi użytkownikami czterech kółek, na szczęście po siódmej wieczorem na drodze ze wsi do miasta było zupełnie bezludnie. Tylko ja, moje auto i zwężający się przed nami asfalt. U góry niemożliwie zielony sufit z drzew, po prawicy słoneczna, pomarańczowa kulka wisząca nisko nad horyzontem, a na dokładkę głos Terry’ego Halla dobiegający z głośników.
Piętnaście minut wcześniej tuszowałam oko i malowałam usta. Wychodząc z domu zajrzałam do łazienki, gdzie Stwory akurat pluskały się w wannie. “Mama wychodzi, dzieciaki!” – rzuciłam na luzie – “będę wieczorem”. “Pa-pa” – powiedziała Kropka bez emocji i pomachała mi ręką na pożegnanie. “Nie chcem zebyś wychodziła” – rzekł na to Młody płaczliwie, ale zapewnienie, że gdy rano wstanie, to będę z powrotem uspokoiło go momentalnie. Jeszcze całus dla męża i już zbiegałam lekko po schodach. No więc teraz jechałam w stronę miasta ciesząc się z tego niewyobrażalnego luksusu bycia sam na sam ze sobą. Od czasu do czasu omijałam jakąś zawalidrogę ciężarówkę, jadącą z jeszcze mniejszą prędkością niż ja, ale poza tym po prostu podziwiałam złote światło zalewające samochód.
Być może Wy również nie chcielibyście ze mną dzielić tej drogi – być może esteta za kierownicą to nic dobrego, zbyt często ulega aurze i na chmury patrzy zamiast w lusterko, po czym gani sam siebie za oglądanie kadrów fotograficznych i zmusza do patrzenia z powrotem na drogę. Wkrótce wjechałam do Katowic i widok na światłach rozłożył mnie na łopatki – to stary, rozpadający się budynek PKP tuż przy Spodku. W stanie rozkładu, przeznaczony do rozbiórki, ale dziś tuż za nim zobaczyłam olbrzymie, wściekle pomarańczowe słońce prześwietlające przez betonową konstrukcję na wylot. Kurde, noooo! Czerwone światło zmieniło się na zielone, a ja miałam przemożną ochotę, by włączyć awaryjne i wyjść z auta na środku drogi, nie zważając na ruch uliczny (który w mieście był jednak trochę większy) i zacząć robić zdjęcia. Przecież inni kierowcy chyba nie są ślepi, ani nieczuli! Powinni wykazać się zrozumieniem dla impresjonistycznego piękna chwili i taktownie ominąć fotografa na drodze. Zwalczyłam jednak tę potrzebę i pojechałam na parking, a chwilę później maszerowałam w stronę słońca, chociaż byłam umówiona w zupełnie innym punkcie miasta.
Gdy dotarłam z powrotem do strefy rażenia zachodzącej kuli światło zdążyło się zmienić, efekt nie był już tak powalający jak ten pierwszy, widziany z samochodu, ale i tak obfociłam ile się dało, by później z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku wejść w ciepłe wieczorne miasto, posłuchać gwaru i popatrzeć na spieszących się ludzi. A potem jeszcze zjeść najlepszą pizzę i tiramisu w towarzystwie mej niezrównanej Zu. Zaiste, piękny to wieczór był. Teraz spoglądam na odnalezioną cudem instrukcję obsługi mojej lustrzanki. Pięć lat minęło i zbieram się w sobie, by wreszcie nauczyć się naprawdę fotografować.
Mam czasami takie momenty, ze chcialabym miec przy sobie aparat i cyknac zdjecie.
Artystyczna dusza w Tobie drzemie :)
Fajne zdjęcia! Ja też ostatnio spoglądam na świat kadrami i intensywnie główkuję nad tym, jak to wszystko przełożyć na dobre zdjęcia. Podjęłam nawet desperackie próby wyjścia poza tryb automatyczny i półautomatyczny (sceny) i także intensywnie przeglądam instrukcję mojej lustrzanki. Zawsze się pocieszam, że winę można zwalić na brak drogich obiektywów i innych akcesoriów a nie na brak talentu:) No i zawsze jak gdzieś jadę, to niebo zakryte jest szarymi chmurami i zdjęcia wychodzą ponure. Dlatego nigdy nie można marnotrawić pięknego zachodu słońca!
Naprawdę rewelacyjne foty i bardzo subiektywny opis. Podoba mi się!
Tylko nie pisz proszę, że jesteś motoryzacyjnym socjopatą, skoro ot tak, bez strachu, na rondo Ziętka wjeżdżasz ;)
Ale nie wjeżdżam! Skręcam wcześniej – w Uniwersytecką i tam parkuję :))
Świetne zdjęcia!
Pięknie to słońce zachodziło, i pięknie to uchwyciłaś!
Zazdroszczę wieczoru na mieście, zainspirowałaś mnie:)