Joannę Gusztę uwielbiam za piękną książkę “O psie, który szukał”. Jest autorką, która porusza w sercu jakieś staromodne nostalgie i w lekturach dla dzieci pokazuje świat, który powoli odchodzi w niepamięć. Niezwykle podoba mi się sam pomysł na przemycanie takich treści w literaturze dla najmłodszych, zwłaszcza że duża część księgarskich pozycji dla tej grupy wiekowej grzeszy przesadną schematycznością, infantylnością.. a czasem – nie bójmy się tego powiedzieć – jest po prostu idiotyczna.
Mózg rodzica uwstecznia się niejednokrotnie czytając i błaga o litość, gdy dziecię po raz kolejny danego dnia zmierza z taką lekturą w jego stronę.
Z książkami pani Joanny – i w ogóle wydawnictwa Ładne Halo – nie mam tego problemu. Mogę czytać w kółko ilekroć dzieciaki pakują mi się na kolana i rozkazują, by zacząć opowieść. W lekturze, którą dziś biorę na tapetę Guszta opisuje codzienne zakupy w małych sklepikach: piekarnia ze świeżymi bułkami, sklep z rybami, w którym sprzedaje wytatułowany jegomość, cukiernia z najlepszymi ciastkami i apteka, w której zaprzyjaźnione farmaceutki częstują cukierkami. Czytam to wszystko i zastanawiam się w jakim stopniu ta książka jest dla Młodego dziwnym, abstrakcyjnym zjawiskiem.
Zna lokalne warzywniaki, bywa w aptece, czasem w piekarni i kawiarni. Inne produkty kojarzą mu się jednak z sieciowymi marketami. Nie mamy znajomego Pana Rybki, nie mamy sympatycznego sklepu muzycznego za rogiem. Ksylofon i gitarę przywiózł kurier, jak większość zabawek. Meble są z Ikei, ryba z Lidla, a książka z Empiku. Jak tu dziecko wprowadzać w tajniki sprzedaży detalicznej? Świata nie zmienimy, a przeobrażenia handlu są już olbrzymie. Coraz więcej towarów dostajemy w paczkach pod same drzwi, a te po które jedziemy do sklepu lubimy kupować pod jednym dachem.
Niestety nie mieszkam w eleganckiej dzielnicy miasta, z modnym warzywniakiem, w którym nigdy nie brakuje papai oraz osiedlowym sklepem spożywczym stale zaopatrzonym we wszelkie rodzaje włoskich serów, bo sprzedawca jest pasjonatem i specjalnie je sprowadza.
Obok oldschoolowa piekarnia z prawdziwym chlebem na zakwasie, a za rogiem cukiernia z dobrą mocną kawą i autorskimi wypiekami zdolnej załogi. Tak. Wówczas mogłabym pokazywać dzieciom świat handlu z duszą, ale zamiast tego mam mały wsiowy market lokalnej sieci, w nim stoisko lokalnego rzeźnika i chleby z okolicznych piekarni. Nienajgorzej, ale to jednak nie to samo co sklepiki z dzieciństwa.
Nie tak dawno popełniłam tekst, z którego jestem dość dumna – “Know Your Salesman” – który dobrze wprowadza w temat przemian związanych z kupowaniem, a ta książeczka świetnie go uzupełnia. Opowiada o relacjach z drugim człowiekiem, o doświadczeniu nabywania dóbr i jego innych wymiarach niż tylko tym konsumenckim “zapłać – weź towar”.
W naszej kulturze ten “inny wymiar” powoli umiera, ale dobrze się ma na przykład w krajach arabskich.
Zdarza się, że turyści są skonsternowani i myślą sobie “czego do cholery chce ode mnie ten sprzedawca? Ja mu tu daję zwitek banknotów, chcę zabrać ten pasek, szal, czy inny bębenek, a on mi tutaj nawija, opowiada, czaruje. O co tu chodzi?”. Tam dalej obowiązuje szereg norm związanych z kupowaniem, którego nie da się załatwić bez rozmowy, bez kontaktu. I to nie takiej ze skrytpu wymyślonego przez dział marketingu z tekstami typu: “dzisiaj proponujemy zmywacze do paznokci za jedyne 3 złote”. U nas kiedyś było podobnie, noo może nie aż tak irytująco, wchodzą tu wszak również rozmaite kwestie różnic kulturowych, niejednokrotnie ciężkich do zrozumienia, ale jednak transakcja była związana z realnym kontaktem obu stron.
Ta niewielka książeczka pokazuje, że kupowanie może być czymś w rodzaju przygody, odwiedzaniem ulubionych miejsc, rozmów z ludźmi. Ponadto zachęca dzieci do zabawy w małą przedsiębiorczość, do wzięcia spraw w swoje ręce i .. otwarcia biznesu. Moje Stwory już posłuchały i póki co są bardzo entuzjastyczne. To pewnie również dlatego, że dotychczasowi klienci nie byli upierdliwi, a ZUS jeszcze się nie upomniał o swoją dolę. Zobaczymy co będzie dalej.
Dziś tylko kilka ujęć, a już niedługo obszerna relacja z nowej “pracy” moich dzieciaków. Nieźle im idzie, może oleję kwestię pisania CV i zdam się na powodzenie ich biznesu?
“Sklepy”. Tekst: Joanna Guszta, ilustracje (genialne!): Maciek Blaźniak. Wydawnictwo Ładne Halo! (klik)
Ładne Halo jest z Łodzi i za to również ich lubię!
Ja ich w ogóle bardzo lubię! To jedno z najoryginalniejszych wydawnictw w Polsce.
Kupilam :) dzisiaj przyjechala do nas ksiazeczka. Oczu nie moge od niej oderwac. Mam nadzieje, ze mojemu Mlodemu tez sie spodoba, zwlaszcza ze koooooocha zakupy… Pzdr!
Cieszę się! Ta książeczka to małe dzieło sztuki <3
Niech się dobrze czyta!
Fajowa. Zapisuję do pomysłów na zakupy w …księgarni internetowej :)
Ha :) Wiadomo!
Właśnie przeglądam “Sklepy”, a tuż obok leży “Bajka o drzewie” piękne są te książki, nie mogę się doczekać jak przeczytam je dziecku . Jeśli chodzi o inne inspiracje to zachęciłaś nas do zakupu zielników oraz książki “O piesku, który szukał” . Ładne halo okazało się świetnym wydawnictwem (poznałam je właśnie dzięki Tobie) to dlatego jeszcze “Lala Lolka ” do nas wkrótce zawita . Dziękujemy
Ach, jak ja lubię takie komentarze! :)
Też uwielbiam te książki. Bajkę o drzewie Młody już zna na pamięć!
Zapomniałam o dwóch książkach, a kupiłam dzięki Twoim rekomendacjom.Pojawiły się na blogu dawno temu . Najpierw “Androny” książka cudem zdobyta gdy już nakład był dawno wyczerpany, uchował się 1 egzemplarz na ravelo i małe książeczki wyd dwie siostry , 4 szt, z trudem zdobyte bo jest ich naprawdę mało. Bardzo lubimy ilustracje Katarzyny Boguckiej do tego brawurowo matka wciela się w małpę, Pawła i Gawła, kota i Stefka . Bardzo nam się podobają te książki mimo , że to klasyka , wszystkim bardzo dobrze znana. Plusem jest gabaryt, wszędzie można je zabrać i nie odczuwa się ich ciężaru.
Wszystkie bardzo lubię. I cieszę się, że mogłam Cię zainspirować :)