Strona główna » Retrospekcja

Retrospekcja

Był piękny jesienny dzień. Właśnie wyszłam z pracy, a moje skrzydła wisiały bezwładnie wzdłuż ramion, podcięte tak samo jak po każdej roboczo-korporacyjnej dniówce. Na szczęście to był piątek i akurat miałam wyrwać się na weekend z dziewczynami, między innymi po to, by skrzydła doprowadzić do porządku.

Spotkałyśmy się w umówionym miejscu i ruszyłyśmy w drogę do Wrocławia. Znamy się od.. mniejsza o to, od ilu lat. Razem przebrnęłyśmy przez liceum, nie zapomniałyśmy o sobie również w czasie studiów, chociaż każda miała wówczas odrębne życie i historię. Teraz, mimo zbliżającej się trzydziestki i pewnych zmian, charakteryzujących się mniejszym spontanem i wpisywaniem zaplanowanych spotkań w grafik, nasza znajomość była na tym samym.. poziomie co zawsze. Na poziomie permanentnej głupawki, znaczy się.

My trzy jechałyśmy do tej czwartej, która ogarnęła się życiowo jakby szybciej. Miała już nawet dziecko, co nas trochę przerażało i onieśmielało, ale założyłyśmy, że być może mimo to została w niej cząstka normalności.

Przyznaję, że nigdy nie byłam fanką tych niewielkich, wrzeszczących stworzeń i nie miałam pojęcia jak się z nimi postępuje. Z cichą ulgą przyjęłam więc decyzję męża koleżanki, który postanowił spakować manatki i zabrać córkę na weekend “by nie musiała na to patrzeć”. Uff!

P1240774 P1240800 P1240791

Całe wydarzenie miało miejsce w aurze urokliwego domku, położonego na równie urokliwym podwrocławskim osiedlu. Właśnie tam oglądałyśmy głupie filmy siedząc cały piątkowy wieczór na kanapie i popijając drinki z wódą i ogórkiem. To był tylko mały “biforek”, porządne balety na mieście zaplanowałyśmy na następną noc. Skacowany sobotni poranek postanowiłam zacząć odpowiedzialnie.. od testu ciążowego. Tak się złożyło, że dwa tygodnie wcześniej zaczęliśmy się z mężem “starać o dziecko” – wybaczcie cudzysłów, ale niezmiennie śmieszy mnie ta fraza. Doprawdy eufemistyczne określenie!

Zawsze mnie zastanawia jak to się dzieje, że dosadni normalnie ludzie, gdy zaczynają mówić o płodzeniu potomstwa wchodzą nagle w pruderyjne i zamaskowane słownictwo. A przecież gdy już jesteś rodzicem to .. WSZYSCY WIEDZĄ, ŻE TO ROBIŁEŚ! Po świecie chodzą/raczkują/pełzają żywe dowody na to, że (chociaż raz, czy dwa) zdarzył Ci się seks.

Test chciałam zrobić pro forma, do dziś zastanawia mnie fakt dlaczego czekałam z tym do rana “po biforku”, ale to pytanie już chyba zostanie bez odpowiedzi. Zgaduję, że chodziło o poranne normy hCG, które są ponoć wyższe, więc najlepszy moment na test jest tuż po przebudzeniu.. może niekoniecznie po wieczornych drinkach. No ale my “starania” o potomstwo zaczęliśmy w czasie urlopu, jednocześnie odwiedzając znajomych, pijąc hektolitry piwa, organizując ogniska i dobrze się bawiąc. Test na kacu idealnie wpisuje się w ten klimat.

“Wstawaj, szybko! Musisz to zobaczyć!”- szarpnęłam M. za ramię, zmuszając ją do odklejenia twarzy od poduszki. – “Żebyście mi potem nie mówiły, że jestem drama queen i coś tam sobie ubzdurałam!” – M. wstała klnąc pod nosem i doczłapała do łazienki, by rzucić okiem na zasikany kawałek plastiku.

“Nooo, dwie kreski” – powiedziała niezbyt trzeźwym głosem i oddaliła się z powrotem w stronę łóżka. Zostałam sama, a myśli kotłowały się w głowie. “Jak to?? JUŻ??? Ja nie jestem gotowa! Kiedyś pewnie tak… Może. CHYBA. Ale to przecież nie dla mnie! Nie dam rady być dla kogoś mamą!”

Dalsze myśli popłynęły ku zupełnie typowemu dla mnie wówczas, hedonistyczno-praktycznemu podjeściu do rzeczywistości:

“Zaraz, zaraz: dzisiaj impreza! Cholera jasna! Ludzie całymi latami nie mogą zajść w ciążę, a ja akurat musiałam się dowiedzieć przed wieczornym melanżem!” 

P1240818 P1240826

Wieczorem piłam sok. I arbuzową margheritę “dla kierowców”. Dzwoniłam z wrocławskiego rynku do mojego męża, by mu oznajmić, że będziemy mieli dziecko, a on.. był tak samo niepewny i zdygany jak ja. I co teraz będzie? Jak to? Już??? Niby podjęliśmy tę decyzję, ale kto by się spodziewał, że to wszystko stanie się tak szybko. Ten dziwny stan zawieszenia uczuć trwał kilka dni, dokładnie do pierwszego USG. Gdy tylko zobaczyłam niewielki pęcherzyk na ekranie coś się we mnie zmieniło na zawsze. Wracałam z miasta autobusem, tym koszmarnym, przegubowym wytworem PRL- owskiej motoryzacji o nazwie “Ikarus”. Jechałam trzymając się za płaski jeszcze brzuch, a autobusem trzęsło, klekotało i trzeszczało, brak amortyzacji fundował pasażerom sensacje na miarę offroadów, czy rajdu Paryż – Dakar. “Wytrzymaj, pęcherzyku. Mamusia jest z Tobą”. Mówiłam do dwu-i półtygodniowej istotki i już rodziła się we mnie na troska, która bardzo szybko zastąpiła inne uczucia, chęci i potrzeby własne.

Zdjęcie z kłódką uwielbiam. Zrobiłam je tamtego pamiętnego dnia: w sobotę 1 października 2011, na wrocławskim Ostrowie Tumskim. Zrobiłam też kilka innych zdjęć, ale tylko to zachwyciło mnie tak bardzo swoją kolorystyką i kompozycją.

Po latach, w nieco przefiltrowanej i zmiękczonej wersji stało się wizytówką i oprawą graficzną mojego bloga. I poniekąd pewnym symbolem uczuć, które targają młodymi rodzicami. Tej wielkiej miłości, ale i przywiązania (by nie rzec “uwiązania”). Odpowiedzialności. Wielkiej zmiany, która następuje w wymiarze fizycznym, oraz tej jeszcze większej, która totalnie przeobraża kobiecą psychikę, gdy z niezależnego i egoistycznego typa zamieniasz się nagle w kogoś, kto już zawsze będzie się troszczyć o nowego człowieka.

P1240823 P1240827 P1240824

A pewne niesamowite szczegóły odkryłam na tych zdjęciach dopiero kilka lat później. Wtajemniczeni będą wiedzieli.

1

12 comments

  1. radoSHE says:

    Ha! Lubię historie z cyklu “jak dowiedziałam się o ciąży”. Niemal zawsze towarzyszy temu jakiś “przypał”, bez względu na to czy się człowiek spodziewa tych dwóch kresek czy też nie ;) Szczegóły na zdjęcia naprawdę zaskakujące! Przypadek? :) Buziaki!

  2. Zuzi Clowes says:

    Cudowny ten wpis. Moja historia ciążowa, mimo że nieco późniejsza, jest w sumie podobna – niby ‘się staraliśmy’ (haha, też uwielbiam to określenie) ale jakoś to miało nbyć mega skomplikowane z moimi policystycznymi jajnikami i tyłozgięciem macicy. Miałam przyjść do ginekolożki się ponaprawiać jak już wrócę z pięciotygodniowej szkoły letniej i sześciotygodniowej podróży po Stanach. Wróciłam… w 15 tygodniu ciąży, przepasowawszy pierwsze badania prenatalne (ups). Na szczęście Milly cała i zdrowa. Ale moja pierwsza reakcja… Cóż… Niby chcieliśmy… ale ja wpadłam w szloch i uberhisterię że zupełnie ale to zupełnie nie jestem gotowa. A czy ktokolwiek jest, kiedykolwiek?

  3. Ty tak otwarcie, a ja rzadko mówiłam, że test ciążowy zrobiłam dzień po ‘ostrej’ imprezie :D po dziś dzień wspominam ostatniego mega kaca przed ciążą. Tfu już w trakcie…

  4. Ola says:

    Świetna historia. A te pierwsze hedonistyczne myśli… myślę, że to reakcja naturalna. Ja też oprócz niedowierzania i przerażenia myślałam właśnie w ten sposób.

  5. Esencja says:

    Zdjęcie z kłódką absolutnie na stock zdjęciowy :-) Cudownie się Ciebie czyta. No i fajnie, że poznałam Twoją historię, a o grafikę bloga i podtytuł już dawno miałam zapytać.

  6. Fajne to zdjęcie, super ta kolorystyka:)
    I historia też fajna. U nas było trochę inaczej, bo “staraliśmy się” dość długo (może faktycznie nie najbardziej fortunne określenie, ale z drugiej strony, jak powiedzieć inaczej, “kochaliśmy się bez zabezpieczeń wiele razy przez okres paru miesięcy”? :D )
    Jakoś się przyzwyczaiłam do tej myśli, że jednak nam nie wychodzi;) i pojechaliśmy na festiwal filmowy do Zwierzyńca, a potem do Rumunii, a potem jeszcze w Bieszczady (wszędzie nie wylewając za kołnierz;) ) i właśnie w Bieszczadach przyszło mi do głowy, żeby zrobić test:) I wyjaśniło się, dlaczego tak mi się dobrze chodziło po górach, normalnie prawie jak pływaczka z NRD

    • Agata / Ruby Times says:

      „Kochaliśmy się bez zabezpieczeń wiele razy przez okres paru miesięcy” Haha, no tak – to jest dopiero dosadność! :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.