Drogi Czytelniku, chciałabym Cię prosić o udział w pewnym eksperymencie. Nie będzie on od Ciebie wymagał zbytniego zaangażowania, w zasadzie proszę tylko o jedną małą przysługę o iście badawczym podłożu.
Gdy następny raz wyjdziesz z domu, rozejrzyj się proszę po okolicy. Ale tak porządnie, przenikliwie się rozejrzyj, jakbyś swoje najbliższe otoczenie zobaczył po raz pierwszy w życiu. Zupełnie świeżym spojrzeniem otaksuj swoją małą ojczyznę, a potem napisz. Czy tam gdzie mieszkasz jest ładnie? Czy panuje tam architektoniczna harmonia? Czy oczy nie bolą od patrzenia?
To teraz żeby Cię trochę ośmielić napiszę jak jest u mnie. Otóż, strefa podmiejska. Dookoła szare domy pokryte stropo-dachami rodem z PRL. Jedna ruina, jeden ogrod “na bogato” z rzeźbą orła, wiatrakami, balustradą kutą w obfite kiście winogron i imponującą kamienną bramą. Zaraz obok pastelowy dom z wieżyczką. Balustrada z winogronami na granicy dwóch działek przeobraża się w minimalistyczne czarne ogrodzenie. Kolejna działka ma zupełnie inny płot. A następna jeszcze inny. Płoty mienią się kolorami i kształtami, podobnie jak schowane za nimi domy. Tak jakby każdy mieszkaniec chciał pokazać swoją indywidualność, swój własny styl za pomocą koloru elewacji, oryginalnej dachówki, czy nowatorskiego kształtu okien. Nie powiem, budynek w którym mieszkam też krzyczy o swoim indywidualizmie, a w kategorii: ‘dominowanie w przestrzeni’ bez wysiłku kosi całą konkurencję. A konkurencja jest naprawdę duża: koszmary architektoniczne, pstrokate reklamy, nowe budynki, które nigdy nie powinny były powstać i rudery, które mogłyby zrobić otoczeniu tą przysługę i zawalić się wreszcie. Gdy jadę przez okoliczne miejscowości poraża mnie brzydota i chaos.
“Ład przestrzenny to jest coś, o czym każdy w Polsce słyszał, ale nikt od dawna tego nie widział”*.
Tak wygląda polska wieś. Nie liczę nowych osiedli powstałych pod egidą deweloperów, bo tam zwykle jest spójnie. Może nie pięknie, może nie oryginalnie, ale przynajmniej patrzymy na kojącą konsekwencję, która tak rzadko występuje w ojczystym krajobrazie. Za to wjeżdżając do miasta nie sposób nie zauważyć bloków. Filip Springer w swojej rewelacyjnej książce “Wanna z kolumnadą” poświęcił im cały rozdział, koncentrując się przede wszystkim na pytaniu kto podejmuje tak istotną dla publicznej przestrzeni decyzję jaką jest kolor elewacji budynków. Kto decyduje o pomalowaniu dwudziestopiętrowych bloków na odcienie majtkowego różu bądź cytrynowej żółci? Poniższe cytaty z książki nie pozostawiają żadnych wątpliwości.
“Jednej spójnej koncepcji całego osiedla nie było. Niemal co roku w wyniku przetargu zatrudnialiśmy innego projektanta, więc trudno, żeby była. Na dwóch blokach mamy nawet tęczę, a na jednym kolorowe piramidy i słońce (…). Jest ładnie, bloki się ze sobą nie gryzą (…). Od ekstrawagancji stroniliśmy”.
“Przychodzi do mnie inwestor i mówi: ma być pastelowe (…) w końcu wysyła mnie do kogoś, kto tam u nich odpowiada za kolory. Tym kimś jest sekretarka, no bo kto się ma znać na kolorach jak nie kobieta”.
“-Czy w zarządzie jest ktoś z wykształceniem architektonicznym albo plastycznym?
– Nie, nie, nikogo takiego nie ma. Ale w radzie osiedla mamy kilka osób, które czują kolor. To głównie panie. Zaufaliśmy im i nie żałujemy. (…) Przecież katastrofy budowlanej od pomalowania bloku nie będzie, prawda?”
Bloki z wielkiej płyty powstały głównie po to, by spełniać funkcję. Takie to były czasy odżegnywania się od sentymentów, ozdobników i esów-floresów. Nikt nie miał serca do niuansów i architektonicznych detali, wszak liczyła się utylitarność. Najpierw funkcja, potem forma. “Less is more” i tak dalej. Tak powstawały wielkie powierzchnie jednostek mieszkalnych, przystosowane do przechowywania jednostek społecznych, pogrupowanych w podstawowe komórki zdrowego pracującego społeczeństwa. Wielkie powierzchnie miały być tylko tłem dla życia osiedla, stąd ich stonowane, neutralne kolory. Szarość, biel, beż.
“Życie w bloku to śmierć w bloku”.
Pamiętam ten demotywujący napis wymalowany sprayem na jednym z największych bloków na moim osiedlu. Widziałam go codziennie w drodze do szkoły pośród tej przygnębiającej szarości wielkiej płyty, którą teraz ktoś próbuje rozjaśnić, odczarować, ocieplić miłym dla oka kolorem. Rozumiem, że odpowiedzialni za pastelozę polskich blokowisk chcieli dobrze – chcieli oswoić ponure, zdehumanizowane budynki. Ale bloki z wielkiej płyty nie bez powodu były szare i białe – ich modernistyczni ojcowie uznali, że te “jednostki mieszkalne” wystarczająco dominują w krajobrazie, więc jak ognia należy unikać dodawania do nich silnych akcentów kolorystycznych. Ale kto by się tam wysilał i czytał o modernistach! Za to nie trzeba się specjalnie wysilać by dojrzeć efekty pracy “pań czujących kolor”. Pastelowe osiedla naprawdę cieżko przegapić.
“Rzuca się w oczy” to bardzo trafne określenie również, gdy mowa o reklamach w polskiej przestrzeni publicznej. Gdy kilka lat temu wróciłam z długiego pobytu za granicą nic tak mnie nie uderzyło i nie zaskoczyło w krajobrazie starówek miast jak właśnie ilość i nachalność reklam. Każda brama zawalona kolorowymi tabliczkami, wśród których panuje swoiście pojęta demokracja. Gabinet lekarski sąsiaduje z outletem, odzież dla puszystych z biurem notarialnym, a suknie ślubne z kebabem. Przepychają się te tabliczki, uzbrojone w kontrastowe, charakterystyczne zestawienia kolorów. Każda chce być bardziej widoczna, wypchnąć się fantomicznymi łokciami na pierwszy plan, zdystansować te pozostałe.
“W warunkach wolnorynkowych dyktat gustu większości prowadzi do dominacji rzeczy miernych i tandetnych”. Czesław Miłosz.
Co jakiś czas temat wraca do mediów, co napawa umiarkowanym optymizmem, wszak jeszcze kilka lat temu nie dostrzegano problemu – w społeczeństwie na dorobku nikt nie będzie na poważnie roztrząsał kwestii estetyki przestrzeni publicznej. Coś się chyba zmienia w narodowej mentalności, zaczynamy rozumieć, że poza naszym płotem też może być ładnie. Coraz więcej triumfalnych fotografii z miast oczyszczonych z nielegalnych banerów, coraz mniej głosów “a komu to przeszkadza?” i absurdalnych oskarżeń, że ktoś chce uderzać w uczciwych przedsiębiorców zakazując im reklamować swe usługi. Wszak nie o to chodzi by nie reklamować. Chodzi o to, by reklamować estetycznie.
“Polska to nie jest kraj dla miłośników detalu”. Tomasz Jastrun.
Rację ma Tomasz Jastrun. By podziwiać detale jeździmy na wakacje. Zachwycamy się malowniczymi uliczkami europejskich miast, nasze oczy odpoczywają gdy spoglądamy na monotonny, lecz konsekwentny krajobraz równo przystrzyżonych trawników, takich samych dachówek i podjazdów. Zachwycamy się, bo jest pięknie. Spójnie. Potrząsamy jednak głowami. Nie, u nas to niemożliwe. Wracamy do siebie i buntujemy się. Nikt nam nie będzie narzucał jak mamy mieszkać lub jak mamy się reklamować!
Uwielbiam epilog “Wanny z kolumnadą” napisany przez Andrzeja Stasiuka. Jest taki trafny, taki “mój”, że równie dobrze mogłabym go przytoczyć w całości i podpisać się pod nim imieniem i nazwiskiem.
“A jednak lubię brzydotę mojego kraju. Jest niepowtarzalna. Nigdzie nie ma takiej drugiej (…) Komunizm był szary – truizm, który zatruł umysły. Więc gdy się bohatersko wyzwoliliśmy, pierwszym odruchem była wizyta w sklepie z farbami. I tak teraz wygląda moja ojczyzna: jakby małpa bawiła się pędzlem (…) Jestem fanem tej dzikości serca. Fanem tych seledynowo-żółtych fasad, zamków przydrożnych, drewnianych gospód wielkości krążowników przykrytych hektarami słomy, różowych sex-shopów w szczerym polu (…) I za to samo kocham mój kraj. Że ma odwagę i gest, i siłę stawiać na swoim. Że mu żaden architekt nie będzie mówił jak ma wyglądać jego, znaczy mojego kraju, życie”. Andrzej Stasiuk.
Siedzę w aucie, patrzę przez okno, za którym przesuwają się krajobrazy. Pola, szare, gliniaste, zbutwiałe. Gdyby nie te klockowate domy w miejscu dawnych drewnianych chałup, gdyby nie szpecące billboardy i postawione bez ładu i składu słupy wysokiego napięcia. Gdyby nie koszmarne ogrodzenia, wprawdzie z betonu, ale zdobne w sztukaterie, wyginające się w zawijasach. Gdyby nie sajdingi i miętowe tynki. Gdyby nie to wszystko, to naprawdę przecież jest ten sam krajobraz.. Marzec to chyba najgorszy miesiąc na takie rozglądanie. Zmęczona śniegiem poszarzała trawa, smętnie sterczące kikuty badyli na sąsiedniej łące, krajobraz ten polski, właśnie brązowy od błota, siwy od dymu, zmęczony od zimy. Gdyby nie te wtręty współczesności to nic się nie zmieniło, jest zupełnie jak na przedwiosennych obrazach realistów, jak u Chełmońskiego, czy Gierymskiego. Tylko jeszcze brzydziej, jeszcze bardziej przygnębiająco.
A teraz, drogi Czytelniku. Rozejrzyj się dookoła i napisz proszę, co widzisz?
* Cytaty i zdjęcia zamieszczone w tekście pochodzą z książki Filipa Springera “Wanna z kolumnadą”.
A gdzie się podziali komentatorzy? Zapewne właśnie usuwają krasnale z ogródka i przemalowują fasady domów z majtkowego różu na beżowy:)
Aaaa, to o to chodzi! Bo już się martwiłam że tekst nikogo nie zainteresował ;)
Ja też lubię polską brzydotę! Ale mam szczęście mieszkać w samym centrum trzeciego co do wielkości miasta w Polsce przy głównej ulicy (bo nasze miasto jest jak wieś, biegnie przez nie dłuuga ulica),która została wyremontowana niedawno. Jest nowa nawierzchnia, nowe meble miejskie i w ogóle. Choć nie brakuje brzydkich kamienic, zaniedbanych podwórek,sklepów po 5 zł,budek z kebabami zaraz obok modnych bistro ze świeżym pieczywem i butików młodych projektantów,to lubię tą wielość,niejednoznaczność.Lubię moje postindustrialne miasto, którego urok jest specyficzny. Bo ja tak mam ze wszystkim,miałam (kiedyś) z facetami- że każdy mi się wydawał interesujący i piękny na swój sposób.
Widzisz, ja ją lubię.. i nie lubię jednocześnie! Gdy mieszkałam na wyspach irytowała mnie monotonia, to że wszyscy mają tak samo. Zero indywidualności, na nowym osiedlu, na którym mieszkaliśmy, mogliśmy bez problemu pomylić domy – deweloper urządzał wszystko pod klucz, stół masz taki sam jak sąsiad. Nawet obrazy na ścianie!
U nas z kolei od sasa do lasa, zwłaszcza wieś jest taka szpetna. Piękne krajobrazy dookoła, a budynki wszystko psują – jeden niebieski, drugi zielony, trzeci z wieżą, a czwarty z sidingiem. I te reklamy dają po oczach. Lubię indywidualizm, ale fajnie jakby ktoś nad tym zaczął panować, jakiś plastyk miejski – wiejski, jakiś koordynator narzucający co wolno, a czego nie.
Świetny tekst! Zacznę od tego, że nie miałam pojęcia o idei kolorystycznej bloków z wielkiej płyty…ale to ma sens! To więcej niż logiczne. Ignorantka ja! Druga sprawa. Po przeprowadzeniu do dużego w śródmiejskiej dzielnicy…dotkliwie odczuwam ten dysonans estetyczny kiedy wracam do mojego rodzinnego miasta. I to nie chodzi o to, że tutaj jest jakiś high level. Po prostu jest jakaś wizja, jakiś ktoś, kto zna się cokolwiek, i jak osiedle ma kolor beżowy, to wszystkie budynki jak jeden mąż będą beżowe, żadnej tam pani “od kolorów” wyobraźnia nie poniesie. Druga sprawa w dużych miastach jest też większy hajs na drobnicę, na to żeby płotki stały równo, schody się nie kruszyły, a ściany nie łupiły. A to wpływa na całość odbioru, rzecz jasna. Ale dla równowagi Filip Springer w fajnym artykule na wyborczej powiedział ostatnio, cytuję: “Architektom udała się sztuka niezwykła nawet jak na polskie warunki – zaprojektowali coś, co doskonale nie pasuje do niczego” (to o stacjach drugiej linii metra). Więc jak widać, polska architektura to nie styl, to stan umysłu. Na zakończenie dodam, że kilka lat temu udało się starą część Krakowa oczyścić z tych paskudnych brzydkich reklam. Efekt piorunujący.I co? Wszyscy żyją. Skoro się więc da to czemu jest jak jest ?;)
*dużego miasta i śródmiejskiej dzielnicy :p
Czytałam ten artykuł Springera o metrze, ale wiesz..tą linię metra znam jedynie z jego zdjęć i artykułu, więc nie mam pojęcia jak to wygląda na żywo. Komentatorzy jednak nie zostawili na nim suchej nitki. Że mu się nic nie podoba, że przecież ładnie w tym metrze, kolorowo i .. nowo.. więc o co chodzi?
A Kraków faktycznie udało się oczyścić, wiele miast próbuje iść tym tropem. Może kiedyś ten trend się rozniesie i zrobi się ładniej? (może :)
O matko, to, co ludzie sobie budują na prowincji to jest masakra, mini dworki z kolumnami, marmury, kute winogrona…
P.S. Na nowych łódzkich osiedlach też mylę budynki i nie umiem trafić do znajomych, nie znoszę masowej deweloperki i nigdy nie chcialabym mieszkać na nowym osiedlu
Trafiłaś w sedno. powiem więcej – z detalami opisałaś moje miejsce zamieszkania ;)
Świetny tekst!
Dziękuję :***