Blogosfera to prawdziwy fenomen współczesnego świata. Ta niezwykła internetowa społeczność koncentruje ludzi, którzy postanowili podzielić się z resztą śmiertelników jakimś ułamkiem swojego życia. Powstaje z tego mozaika rozmaitych historii i perspektyw, by nie rzec patchwork utkany z kawałków tkanin o różnych wzorach, fakturach, kolorach, pochodzących z wielu miejsc na świecie.
Dlaczego blogosfera jest potrzebna?
Długo broniłam się przed uznaniem blogosfery za istotne zjawisko kulturowe, przez całe lata nie zauważałam wielkiego potencjału i zwyczajnie nie czytałam blogów. W końcu jednak poszłam po rozum do głowy i zaczęłam odkrywać świetne blogi redagowane przez inspirujących ludzi, a potem nawet dałam się ponieść wartkiemu nurtowi zdarzeń i postanowiłam do nich dołączyć. Na wartościowość blogosfery składa się wiele czynników. Poniżej opisuję te, które moim zdaniem są znaczące.
Jakość portali internetowych.
Blogi są alternatywą dla tradycyjnych mediów, które.. co tu dużo mówić, nie porażają ostatnio jakością. Pamiętam studentów dziennikarstwa, którzy rozluźnieni po zajęciach skandowali w krakowskich knajpach “czwarta władza, czwarta władza!”. Byli święcie przekonani, że w zrobią wspaniałe kariery i będą kreować informacyjną rzeczywistość naszego kraju. Gdzie się oni podziali? Bo przecież “dziennikarz” to obecnie gatunek na wymarciu, wypierany przez mutację zwaną “mediaworkerem”. Ciężko w prasie i portalach informacyjnych znaleźć odrobinę publicystyki lub porządnego reportażu. Na każdym portalu mamy te same bieżące newsy przedrukowane słowo w słowo od Polskiej Agencji Prasowej lub Reutersa. Nie ma artykułu – jest “content”, w który trzeba kliknąć.
Tak – “content”. Ostatnio rozważałam jaką powinnam podjąć drogę zawodową, gdy mój urlop macierzyński dobiegnie końca. Zupełnie naturalnie pomyślałam o pisaniu tekstów, lecz czytając o pracy “copywriter’a” ze smutkiem skonstatowałam, że niewiele się ona różni od naciskania guzika w fabryce, czy klepania jednego telefonu za drugim na infolinii. W dzisiejszym dziwnym świecie tworzenie wartościowych tekstów zastępuje ich masowe produkowanie. Teksty po 8-30 złotych, pisane na szybko, potrzebne od zaraz. Dostajesz za nie tyle, co za godzinę pracy, więc pewnie poświęcasz im właśnie w godzinę. A co można napisać w godzinę? Każdy mój tekst na bloga powstaje przynajmniej kilka godzin, gdybym miała do dyspozycji 1/6 tego czasu mogłabym najwyżej napisać.. komentarz pod tekstem.
“To wszystko tłumaczy” – pomyślałam sobie. Bo coraz częściej czytając artykuły w popularnych serwisach internetowych zastanawiam się kto to do cholery napisał? Chwytliwe tytuły, intrygujące wprowadzenia, a gdy naciśniesz na “czytaj dalej” otrzymasz pięć rozczarowujących zdań napisanych na kolanie. To, że jako czytelnik poczujesz się oszukany, omamiony bezwartościową treścią, nikogo nie obchodzi. Bo jak nie wiadomo o co chodzi to..
Autorska treść w blogosferze.
Weźmy całą blogową społeczność i na potrzeby tego tekstu wyrzućmy z niej wszystkie irytujące zjawiska: radosną grafomanię, słitaśne komcie napisane jedynie dla wzajemności, blogerskie wojenki, nachalną reklamę. Dla jasności – nie uważam reklamy na blogach za coś złego – uważam jedynie, że powinna być ona mądra, przemyślana i odpowiednio oznaczona. Ale wracając do tematu – gdy już oddzielimy ziarno od plew i zaczniemy czytać dobre, porządnie napisane blogi to – zaryzykuję stwierdzenie – nasze życie stanie się lepsze.
Zamiast tracić czas na “Pudelku” dowiemy się jak zorganizować domowy budżet, albo jakie filmy warto dopisać do naszej listy do oglądania. Pośmiejemy się przy rodzinnej publicystyce, wzruszymy nad mądrym tekstem o życiu, lub zainspirujemy niebanalnymi rozwiązaniami wnętrzarskimi i pomysłami na prezenty. To wszystko jest na wyciągnięcie ręki, więc zamiast scrollować bezużyteczne newsy na popularnych portalach lepiej zawiesić oko na autorskich treściach blogowych. Jestem przekonana, że w ten sposób spędzimy nasz czas przed komputerem w wartościowszy sposób.
Mądre decyzje.
Dzięki blogom ograniczyłam mój “accidental parenting”, który uprawiałam przy pierwszym dziecku, nieświadoma, że np. kaszki popularnych firm to zło, albo że dziecko należy przewozić tyłem do kierunku jazdy jak najdłużej. Na blogach możemy przeczytać teksty na tematy, które nie są atrakcyjne z perspektywy portalu internetowego, bo nie zarabiają pieniędzy. Tymczasem dla nas mogą to być treści bardzo wartościowe. Blogosfera zmieniła życie mojej rodziny, spowodowała, że dokonujemy bardziej świadomych wyborów konsumenckich, że nie wierzymy już na słowo w każdy atest, który wystawia się w naszym kraju, zapewne nawet nie widząc produktu. W erze przed blogosferą wydawało mi się, że nie ma alternatyw dla koszmarnych zabawek i sprzętów dla dzieci. Obecnie uważam, że mam prawo decydować, wybierać, dyskwalifikować wszystko to, co mi się nie podoba. To, że jest więcej ludzi którzy myślą podobnie powoduje, że czujemy się pewniej, nawet pod obstrzałem krytyki trafiającej do nas z realnego świata.
Wsparcie.
Posłużę się przykładem. Jeszcze kilka lat wstecz młode mamy czerpały wiedzę rodzicielską głównie z portali informacyjnych i – pożal się Boże – prasy kobiecej. A tam? Zasadniczo “rzyganie” macierzyńską tęczą. Zapisało mi sie w pamięci jedno takie wyidealizowane zdjęcie, które widziałam niedługo po urodzeniu pierwszego dziecka. Ostrzegam, że w opisie będzie dużo przymiotników.. ale właśnie tak tę fotografię zapamiętałam – z przymiotnikami.
Piękna, szczupła matka w świeżutkim balejażu na głowie, w eleganckiej, nieskazitelnie białej koszuli, wyprasowanej, że hej. Siedzi na jasnej kanapie, w czystym pokoju i z błogim uśmiechem, z taką radością i spełnieniem w wyspanych oczach karmi piersią swojego czystego i zadowolonego niemowlaka. Pod spodem napis głoszący, że karmienie czasem może sprawiać pewne trudności, ale mimo to warto próbować. “Pewne trudności?” “Warto próbować?”. Dość lakoniczne stwierdzenie, przyznacie chyba! Zupełnie nie przekazuje tych wszystkich emocji i problemów z którymi możemy się zmierzyć w związku z opisywaną sytuacją. Może jest gdzieś matka, której takie jasne, wyspane i wyprasowane przedstawienie macierzyństwa nie wprawi w kompleksy, myślę jednak że zdecydowana większość z nas spojrzy na to zdjęcie jak na stop-klatkę z filmu science fiction. Z naciskiem na “fiction”.
Wraz z rozwojem blogosfery zaczęłyśmy dostawać normalne relacje z życia świeżo upieczonych mam. Takich jak my. Przeżywających swoje sinusoidy macierzyńskiej euforii i dumy na przemian z frustracją i uderzaniem nieumytą głową w ścianę. Myślę, że ta odrobina blogowego naturalizmu w dzisiejszym fotoszopowym świecie daje siłę milionom kobiet. Śmiech przez łzy jest zawsze lepszy niż same łzy..
Dywersyfikacja.
Blogów jest tak dużo, że nie musimy się martwić tym, że któryś z nich nie spełnia naszych oczekiwań. Jeśli tak się stanie, to nie ma problemu – naciskamy krzyżyk w prawym górnym rogu i idziemy gdzieś indziej. Na pewno znajdziemy miejsce, które będzie nam odpowiadało pod kątem estetyki, filozofii życiowej, poczucia smaku. Dzięki ogromowi blogosfery każdy tutaj jest na swoim miejscu – poklask może znaleźć zarówno neurotyczka, zakupoholik, minimalista, imprezowicz, matka, singiel, podróżnik, czy zwierzę miejskie. Każdy z typów ludzkich może mieć swojego reprezentanta w blogowym światku, ba! Nawet wielu reprezentantów! Najważniejsze, że czytelnik może znaleźć autora i społeczność, z którymi może się utożsamiać. Różnorodność jest przecież fajna!
Ruch oddolny.
Tworzyć może każdy. Blogosfera to najbardziej demokratyczna społeczność na świecie – i jak się nad tym zastanowić, to opiera się przecież na tak archaicznej sprawie jak słowo pisane. Ktoś zapisuje swoje myśli. Ktoś inny je czyta i tworzy się więź, nić porozumienia. Czyjeś życie zyskuje na jakości, dzięki temu, że czyta. Ktoś czuje się zainspirowany, lub podniesiony na duchu. DZIĘKI CZYTANIU! Czy to nie jest wspaniałe? Czy to nie .. staromodne trochę i zaskakujące w dzisiejszym nowoczesnym świecie?
Blogosfera jest fajna.
Blogosfera to swoista odpowiedź na miałkość i nijakość w mediach tradycyjnych. Tam, gdzie portale internetowe osiągnęły dno, a potem zaczęły drążyć w nim szczelinę blogerzy poczęli ochoczo wypełniać powstałą lukę swoimi autorskimi treściami. Każdy na swój sposób. Dzięki nim codziennie możemy przeczytać setki tysięcy inspirujących, niezależnych artykułów. To wielka wartość, właśnie dlatego że taka oddolna, subiektywna, nie podlegająca poprawkom edytorów. I właśnie za to kocham blogosferę, za swoistą demokratyzację słowa pisanego, za to, że wszyscy dziś jesteśmy pisarzami. Czytajmy więc blogi – lajkujmy, udostępniajmy wartościowe treści. Niech płyną w świat, niech inspirują innych.
Czytając blogi widzę, że wyciągam z nich więcej niż z kilku chwytliwych tytułów na onecie czy innym portalu wiadomościowym, na który czasem zajrzę, ale jednak kiedy mówię mężowi wieczorem, e czytałam o tym na blogu u X, to jakoś tak się czuję mniej wyraźnie. Twój blog jest wyjątkowy (piszę to, gdyż to mój pierwszy komentarz tutaj po ponad roku stałego odwiedzania) i nie powoduje u mnie poczucia winy- gdy upatruję sobie rocker nappera albo przepis na makaron z bobem i miętą, to czuję, że blogosfera jest dobra:)
Przed pierwszym dzieckiem przeszło przez moje ręce dużo gazetek, w trakcie niemowlęctwa tego pierwszego- też trochę, teraz, czyli przy drugim unikam ich jak ognia. W szpitalu nawet zrezygnowałam z tej dwukartonikowej wyprawki darowanej mamom w zamian za dane osobowe. Ale tego obrazu eleganckiej, zadbanej mamy z zawsze umytymi włosami nie mogę przeskoczyć. Gdy moje włosy przestają być świeże, albo gdy do skarpetek w paski wsuwam w pospiechu balerinki, bo starszak już jest wiele pięter niżej i trzeba gonić, to czuję, ze nawalam jako kobieta.
Przede wszystkim dziękuję za miły komentarz (“twój blog jest wyjątkowy”.. te rzeczy:).
Zwróciłaś uwagę na istotną sprawę – wciąż pokutuje stereotypowa wizja blogosfery jako mniej poważnego medium niż portale, prasa czy telewizja.
Jest coś takiego, że o wiele lepiej, porządniej brzmi gdy powiesz, że przeczytałaś coś w Times’ie niż na blogu. I mimo że blogi są coraz bardziej opiniotwórcze i wartościowe w powszechnej opinii dziennikarz to ten poważny zawód, a bloger to jakaś błazenada.
Po odsianiu ziarna od plew blogosfera jest fajna. Najfajniejsza, że różnorodna i zawsze znajdzie się witrynę szytą na swoją miarę. Znudzą się parentingi, to zaraz wskoczyć można w nową “branżę”. Ja właśnie w jednej takiej obecnie utknęłam:) I jakoś tak to “jestę blogerę” scala i jednoczy, mimo wszystko ;) Ps. Kropka też pomyka po mieszkaniu z poduszką w ręce ? :) :D Ps2. jak się spotkamy wymienimy doświadczenia o pracy copywritera, mój tok myślenia “co po macierzyńskim” był identyczny ;)
Taaak, pomyka z poduszką :)
Chętnie posłucham co masz do powiedzenia o copywritingu. Naprawdę mam straszne zamieszanie w głowie, jeśli chodzi o przyszłość.
Mój tok myślenia można sobie zwizualizować jako wielki czerwony wykrzyknik,
i migający na nim napis: ‘DONT PANIC’
Hmm wiele prawdy napisałaś o dzisiejszych mediach. W prasie regionalnej pracuję od początku mojej “kariery” i z przykrością obserwuję (i doświadczam) gwałtownego spadku jakości “contentu” wraz z internetową inwazją. Mocodawcy się miotają- brakuje odwagi do zamknięcia contentu i uczynienia go płatnym, jest go dużo, jest darmowy, a zatem jest ch***wy, w serwisach newsowych zatrudnia się ludzi najtańszych, bez jakiegokolwiek przygotowania dziennikarskiego, redaktorskiego, językowego. Jeden artykuł stworzony przez dziennikarza do dziennika papierowego jest przepakowany kilkukrotnie przez dwa-trzy serwisy newsowe, by skończyć w prasie bezpłatnej. Do tego w branży jest zatrzęsienie pseudo-PR-owców i copywriterów, którzy korzystają z okazji i podsyłają gotowce, z których zarobieni pracownicy mediów internetowych (a coraz częściej i papierowych!) korzystają. Skutkiem tego w sieci czytamy wciąż ten sam bełkot, tę samą przemieloną, zwróconą i przetrawioną papę od której chce się tylko rzygać. Spędziłam smętne godziny na szkoleniach w stylu “dziennikarz dwumedialny”, czy “SEO w dziennikarstwie internetowym” albo “Pisanie tekstów do internetu” i wyniosłam z nich jedną smutną konkluzję: nie liczy się człowiek, po żadnej stronie monitora, nie liczy się meritum, nie liczy się prawda, rzeczywistość, liczą się tylko “userzy” i odsłony, bo to są złotówki od reklamodawców. Ponadto prowadziłam kilka blogów na różne tematy, pierwszy ponad 10 lat temu, kiedy to była spora nisza. Schemat jest zawsze ten sam- mniejsze lub większe społeczności, które się kształtują w gronie kilku-kilkunastu-kilkudziesieciu użytkowników, którzy jakiś czas kiszą się we własnym sosie, aż braknie tlenu i grono się zaczyna wykruszać. Niemniej funkcjonowanie w takiej społeczności zawsze jest ożywcze, wspierające, podbudowujące, daje poczucie przynależności itd. Dlatego zawsze uważam, że warto. Generalnie zawsze warto być z ludźmi i wymieniać się z nimi myślami niezależnie od tego czy w realu (lepiej) czy w sieci (też fajnie) bo to nas wzbogaca. Warto jednak pamiętać kim się jest i że jest się wartościowym człowiekiem i po drugiej stronie lustra:)
Dzięki za ten super – merytoryczny komentarz. Mam dokładnie takie same odczucia, i miałam właśnie takie podejrzenia, chociaż świata copywritingu i pisania contentu nie znam tak dobrze jak Ty.
Jedyne z czym pozwolę się nie zgodzić, to że w społecznościach blogowych jest zawsze ten sam schemat (kiszenia we własnym sosie a potem wykruszania) – myślę, że wiele mamy dookoła przykładów, że jednak nie zawsze ten schemat tak wygląda :) Wiele blogów faktycznie się rozwija i rośnie w siłę.
Co do blogów, to owszem, ale zauważ, że w którymś momencie, aby nastąpił ten rozwój musi nastąpić coś takiego, jak u Ciebie, czyli hmm nazwijmy to “profesjonalizacja” bloga. W takiej sytuacji kończymy z czymś w rodzaju kółka wzajemnej adoracji (w pozytywnym sensie), a zaczynamy działanie, planowanie, trochę też inny dobór treści itd. To jest chyba nieunikniona droga, bo “pamiętniczki” niestety kiedyś zaczynają zjadać własne ogonki:) coś o tym wiem. Dla mnie osobiście pierwsze propozycje współpracy były początkiem końca blogowania. Założę się, że dziś, myśląc o blogu jak o pracy (tak sama piszesz) nie napisałabyś wielu postów powiedzmy np sprzed roku, prawda? Profesjonalizacja oznacza również o wiele mniej wzajemności w kontaktach, a siłą rzeczy wraz z rosnącą liczbą viewerów (sic!) kontakt autor-odbiorca staje się bardziej jednostronny. To jest cena, jaką się płaci za ten proces, z czasem niestety wsparcie i poczucie wspólnoty zamienia się w poklask lub/i hejt :) Ale profesjonalny bloger ma już na tyle dystansu, by z tym żyć. W każdym razie trzymam kciuki za Twój blog i jego sukces na wszystkich poziomach (także finansowym!), i pozostanę czytelniczką choćby nie wiem co:)
Ciekawe to co piszesz. Chociaż wszystko zależy od intencji jakie się miało zaczynając przygodę z blogowaniem. Ja na samym początku w sumie chciałam pisać o wzornictwie użytkowym, o produktach dla niemowląt, a cały „pamiętniczkowy” fragment bloga przypałętał się niepostrzeżenie po kilku miesiącach. Ale chyba nigdy nie był klasycznie pamiętniczkowy – mam tu na myśli zdawanie szczegółowych relacji z naszego życia. Traktowałam – i traktuję je bardziej jako inspirację, z której ekstraktują się historie. No bo skąd inspiracje czerpać – ze zlewu? (jak zwykłam retorycznie pytać męża ;)
Dzięki za wsparcie, Kejt :)
Prawda to Ruby, podpisuję się pod tym, co napisałaś:)
O rany, Ruby, Ty zdecydowanie podnosisz jakość blogosfery! Uwielbiam ten tekst (i ten poprzedni o architekturze też, siedzi mi ciągle w głowie!) i przesyłam dalej w świat! Niech inspiruje!
Niech! :)
Ojj ta blogosfera z jednej strony uwielbiam za tą bliskość wirtualną, a z drugiej wstydzę się, że tak wtykam nos do czyjegoś życia. I wiem, że to tylko ułamek ale czasami czuję jakbym znała i wiedziała o nie których blogerach więcej niż o znajomych w realnym świecie:) Sama nie uosabiam się z blogosferą pewnie dlatego, że rzadko publikuję i nie posiadam żadnego fanklubu na facebooku:P Ale na mojej blogowej liście jesteś w czołówce o czym mam nadzieję wiesz:)
Ohhh i kochana jaka piękna szata graficzna taka przytulna jeśli można tak określić grafikę:P
Dzięki! Też mi się ta przytulność podoba :)