„A w zasadzie.. to kiedy oni ostatnio dostali od nas jakąś zabawkę?” – zapytałam męża siadając w fotelu, chwilę po tym jak udało nam się położyć Stwory do łóżek. Myślałam właśnie o pewnym pokoiku ukrytym przed oczami dzieci, w którym powoli zaczęły się piętrzyć prezenty na Mikołaja i pod choinkę. Prezenty od nas i od dwóch zestawów Dziadków, wszystko rozplanowane, zatwierdzone zgodnie z obecnymi zainteresowaniami potomstwa i naszymi wymaganiami estetycznymi.
„Nie wiem, kiedy coś dostali, no nie pamiętam!” – odparł mąż po dłuższym namyśle i wcale mu się nie dziwię, bo nie licząc książeczek Stwory bardzo rzadko dostają od nas zabawki. Jak rzadko? Ostatnio w lecie, gdy powstał ten wpis.
Nie kupujemy resoraczków przy kasie w sklepie, ani plastikowych figurek, wyżebranych gdzieś w marketach, kiepskiej jakości drobiazgów za kilkanaście złotych, na które rodzice nie skąpią zazwyczaj grosza, byleby zatkać na chwilę dziecięce buzie. Nasze Stwory nie proszą o takie rzeczy, chyba nawet nie wiedzą, że tak można.
Prezenty to u nas niemal zawsze coś wyjątkowego, przemyślanego i dopracowanego. To niespodzianki – nigdy nie kupujemy ich w obecności dzieci. A dzięki temu, że pojawiają się rzadko, sprawiają dużo więcej radości.
Od czasu do czasu nurtuje mnie jednak pytanie: czy nie dostarczamy dzieciakom za mało bodźców? Reklamy, producenci, wszyscy jak jeden mąż krzyczą, że bez edukacyjnych gadżetów z milionem funkcji, guzików, melodyjek i światełek nasze latorośle nie rozwiną się jak należy, a tymczasem u nas w domu triumfy wciąż święcą stare klocki i sterta książeczek.
I dzieje się coś odwrotnego: brak wielkiej liczby „wszystkomających” zabawek powoduje, że dzieci mają cudowną wyobraźnię.
Wymyślają sobie zabawy i zabawki, z braku nowości eksploatują te stare, albo – ku mojej rozpaczy – dostosowują do swoich potrzeb elementy wystroju wnętrz. Nie przeszkadza im fakt, że ich pałace i korony są niewidzialne, a gdy akurat chcą bawić się trochę mniej abstrakcyjnie wówczas wszelkie potrzebne elementy do zabaw (ostatnio miecze, młotki i dźwigi:) budują z klocków.
Ale też nie jestem przecież jakimś ortodoksem! Uwielbiam uszczęśliwiać dzieci i widzieć ten błysk zainteresowania i zachwytu w ich oczach, który pojawia się wraz z nowinkami.
Gdy dotarły do nas prezenty od sklepu Tublu zobaczyłam ten właśnie błysk, a zaraz za nim pojawiły się pytania:
„Mamusiu, a co to jest? A do cego to słuzy?” – dopytywał się Młody, nieśmiało podchodząc do wielkich, kolorowych muszelek Bilibo.
„To taka zabawka, kochanie. Do czego służy? Nie mam pojęcia, sami musicie wykombinować!” – odparłam zgodnie z prawdą. Bo właśnie takie są zabawki firmy Moluk. Nietypowe, trudne do ogarnięcia rodzicielskim, nudnym i zachowawczym umysłem. Stworzone z myślą o nieograniczonej wyobraźni dzieci, prowokujące je do działania, główkowania, co z tym fantem zrobić.
Przyznaję: jestem chyba bardzo dorosła, bo podobają mi się typowe zabawki: drewniane kuchenki z drewnianym jedzeniem do krojenia, domki dla lalek, a w nich pedantycznie poukładane mebelki. Wiadomo do czego służą.. przynajmniej dopóki nie wpadnie tam nasze potomstwo i nie zaprowadzi swoich porządków.
W odróżnieniu od nas dzieci mają swoją wizję i nie ogranicza ich to, co ktoś sobie założył wytwarzając dany produkt. Dlatego dobrze, gdy projektanci zabawek próbują czasem.. myśleć jak dzieci.
Designerzy z rodzinnej firemki Moluk najwidoczniej przyjęli taką właśnie taktykę, stąd zaskakujące wzornictwo ich zabawek. Wyglądają one nieco dziwnie. No bo cóż to jest? Kask jakiś z tworzywa. Rozciągające się ludki z przyssawkami, piłka z dziurkami do wlewania wody. Ładnie zaprojektowane, interesująco opływowe i bardzo solidne.. ale do czego to będzie służyło?
Nie miałam zbyt wiele czasu, by zadawać sobie takie pytania, bo nie minęło pół godziny od wręczenia dzieciakom prezentów, a one już zorganizowały wspinaczkę dla gumowych ludzików po meblach i zaczęły grać w rzutki, celując nimi o szybę balkonu. Potem kręciły się w muszlach Bilibo jak na karuzeli, chodziły w nich niczym w hełmach, skakały z muszli na muszlę, udawały wielkie błotne żółwie oraz.. kobiety w ciąży (tak, matka inspiruje:), grały na perkusji, przewoziły w muszlach inne zabawki i ogólnie miały zajęcie na całe popołudnie.
Podoba mi się polityka firmy Moluk, wykorzystywanie materiałów z recyklingu, tworzenie przedmiotów solidnych, trwałych i uniwersalnych. Ma to dla mnie ostatnio coraz większe znaczenie.
Podoba mi się proste wzornictwo i nieoczywiste przeznaczenie, dzięki czemu dzieci mogą wymyślać coraz to nowsze zastosowania, a ryzyko, że zabawka pokryje się kurzem w jakimś kącie jest stosunkowo niewielkie. I jeszcze to motto wzięte od Antoine Saint Exupéry’ego również bardzo do mnie przemawia: „Doskonałość osiąga się nie wtedy, kiedy nie można nic już dodać, ale kiedy nie można nic już zabrać.”
Ten wpis powstał w ramach współpracy ze sklepem Tublu. Kampanie reklamowe to na moim blogu coraz większa rzadkość, bo rzadko kiedy trafia się produkt, który idealnie wpisuje się w naszą estetykę, styl życia i ogólnie przekonania. Tym razem nie miałam wątpliwości.
W sklepie Tublu znajdziecie pełny asortyment zabawek Moluk.
Muszelka Bilibo – tutaj,
Ludziki Oogi – tutaj,
Piłka deszczowa Plui – tutaj.
Dodatkowo pierwszego grudnia w sklepie jest przedmikołajkowa darmowa dostawa.
Cudne zabawki :) mnie zaskoczył ten gumowy ludzik :) czuję, że M. Byłby zachwycony :)
Zaskakują te ludziki, a dzieci szybko znajdują dla nich milion zastosowań :)
Te złączone ludko-stworki są urocze :D
Czyj to pomysł, mamy czy dzieci?
Pomysł przybył ze sklepu Tublu. A matka jak zobaczyła, to stwierdziła, że zrobią furorę wśród Stworów :)
Nie spotkałam się jeszcze z takimi zabawkami. Dziwne, ale bardzo ciekawe.
Proszę jakie to proste,. A jakie może być fascynujące. Ruby, imponujesz mi swoją/Waszą rodzicielską mądrością. Dzieci rzeczywiście nie potrzebują aż tak wielu zabawek, żeby fantastycznie spędzić czas. I masz rację, nadmiar atrakcji i bodźców odbiera ich kreatywność, a przecież nie raz przekonaliśmy się, że dzieciaki mają niesamowitą wyobraźnię, otwarte głowy i chęci do wymyślania przeróżnych form spędzania wolnego czasu.
Zabawki Moluk robią wrażenie swoją prostotą. Fajne, naprawdę.
Zapomniałam dodać, że listopad w przedszkolu mojej Noeśki był miesiącem bez zabawek. Wszystkie przedszkolne zabawki wyjechały! Nawet nie wiesz co oni wymyślali i jak dobrze się bawili. Rodzice przez cały miesiąc znosili do przedszkola pudełka, papiery, rolki, waty, patyczki, mnóstwo, mnóstwo drobiazgów, a dzieciaki robiły z nich NIE-SA-MO-WI-TE rzeczy. Można? Można.
Bardzo ciekawe doświadczenie. Dużo fajnych rzeczy można zrobić wraz z dziećmi bezgotówkowo, potrzeba tylko trochę wyobraźni!
Fajny pomysł z tymi kreatywnymi zabawkami. Dorośli często zapominają o potędze dziecięcej wyobraźni i zwykle kupują same zabawkowe gotowce (bardziej chyba dla siebie niż dla dzieci). Kiedyś na podwórku wystarczyła sama piłka i grupa dzieciaków miała zabawę na godziny (noga, dwa ognie, „pomidor”), a nawet i bez piłki dawało radę (podchody, gra w klasy). A teraz pełno niemowlaków uzależnionych od tableta, dzieci które próbują przewracać stronę w książce tak jak w ebooku! Wbrew pozorom nadmiar bodźców nie jest dla dzieci stymulujący. Tymczasem zabawki z firmy Moluk są kolorowe i zachęcają do kreatywnej zabawy, fajnie też że są ekologiczne. A taki kask można użyć jako ochraniacz na Brzuch :)
Może się przydać, zwłaszcza gdy dzieciaki atakują podczas snu :)
No i to jest właśnie to czego potrzebuję! Dzięki wielkie Agata!
Świetny pomysł na prezent świąteczny! Mam nadzieję, że wypróbujemy muszelki na śniegu.