“Mamo, nie cytaj, jób śniadanie!” – krzyknął Młody. Oderwałam się więc od lektury i spojrzałam nieprzytomnie na zegar ścienny. Faktycznie, smarkacz ma rację. Godzina dziesiąta – czas odessać się od literackiej rzeczywistości i zaserwować potomstwu jakże przyziemny i banalny posiłek poranny.
Wyobraźcie sobie, że kładziecie się wieczorem do łóżka, zatapiacie w miękkiej pościeli i w wyjątkowo ciekawej lekturze. Jednak po przeczytaniu kilku stron zmęczenie bierze górę nad fascynującą fabułą, niewiedzieć kiedy urywa się film, a książka bezładnie wypada z ręki. Mija pięć minut. Trochę tak, jakby ktoś oglądał telewizję i szybciutko przewinął do przodu ten nieciekawy fragment, bo niby mija pięć minut, a tu nagle do sypialni zaczynają docierać poranne odgłosy świata. Samochody za oknem jeżdżą jakby częściej, kursują autobusy, ptaki śpiewają, ludzie rozmawiają głośno. W domu również da się słyszeć coraz więcej dźwięków. Wyspane potomstwo radośnie rzuca się na osowiałą matkę, a ona mechanicznie odpowiada na te czułości, głaszcze przymilające się stwory po głowach, ale oczy wpatrzone ma w dal i myśli tylko o urwanym wątku czytanej wczoraj powieści. W przypływie desperacji chwyta więc za książkę i – raz – dwa – szybciutko doczytuje sobie rozdział uradowana faktem, że dzieci zajęły się klockami.
Pięć minut później (tak, kolejne pięć minut) okazuje się, że cały dom jest w rozsypce, dzieci wywaliły na środek pokoju wielki kosz z zabawkami i ozdobiły go nieprzebranymi górami klocków, pluszaków, puzzli, pętli motorycznych, układanek i wszelkich innych zabawek. A potem roztargały to wszystko po całej powierzchni mieszkania. “Ufff .. oddychaj głęboko. ZEN.” – myślę. I jednocześnie wyrzucam sobie, że nie zerkałam znad książki wystarczająco często, obwiniam się w duchu, że jestem obok, a nie z nimi. Kroję chleb, płuczę rukolę. Prażę pestki na patelni, obieram awokado i dalej rozmyślam. Współpracują. Przez ten cały czas, gdy czytałam zajęli się wspólnym robieniem rozwałki. Wprawdzie jednoczą się przeciwko porządkowi społecznemu, ale mimo wszystko krzepiąca to myśl, że zaczynają robić coś razem – tak sobie poprawiam nastrój sadzając dzieciaki na krzesłach, podsuwając im talerze i zakładając śliniaki. Nakładając sałatkę wciąż myślę o moich lekturach. A trochę się ich ostatnio nazbierało.
Ze współczesną literaturą piękną mam tak, że na myśl o wielu powszechnie znanych i lubianych autorach dostaję wysypki. Nie cierpię Coelho ani Zafona, uważam że ich bestsellerowe powieści to naciągane szmiry, Dan Brown równie dobrze mógłby pisać przewodniki bo jego dzieło życia to zlepek turystycznego informatora z Paryża i niezbyt odkrywczych newsów o przedchrześcijańskich bóstwach. Albo ta pani od “Zupy z granatów” – moim zdaniem równie dobrze mogłaby pisać Harlequin’y. Czy naprawdę wystarczy wspomnieć, że w kawiarni roznosił się zapach kardamonu, by czytelnicy uznali to za klimatyczne i orientalne? No, to już wiecie czego nie lubię w literaturze, możecie mieć odmienne zdanie – wszak to subiektywna kwestia. Teraz napiszę o tym, co lubię.. lub mam nadzieję, że polubię.
Książki Haruki Murakami’ego. Pochłaniam powieść po powieści. Muszę sobie robić przerwy, bo książki są utrzymane w podobnym klimacie, nie chcę by mi się zlały w jedną całość. Łapczywie wciągnęłam “Sputnik Sweathart”, “Norwegian Wood” i “Ślepą wierzbę”. Dawno nie czułam tego czegoś sięgając po literaturę piękną, takiego powiewu świeżości, oryginalności, która w tym wypadku być może wynika z dystansu kulturowego i geograficznego. Murakami pisze w prosty, by nie rzec prostolinijny sposób. Jego bohaterowie są do bólu zwyczajni, niemal zawsze trochę zagubieni i samotni. Ich historie poruszają, elektryzują, i chociaż nie znajdziecie tam fajerwerków, nie pozwalają na odłożenie czytania na później.
Ameryka po kawałku. Marek Wałkuski. Mój najnowszy nabytek, dobra publicystyka, dzięki której można poszerzyć swoją wiedzę na temat Stanów za sprawą polskiego dziennikarza mieszkającego tam na stałe. Chcecie wiedzieć ile pieniędzy można zarobić wyławiając piłki golfowe z jezior? Zastanawiacie się w którym stanie znajduje się pomnik największego na świecie ziemniaka? A może interesują Was brawurowe napady na bank w wykonaniu prawdziwych mistrzów.. takich jak na przykład niedołężny dziadek z balkonikiem? To nie są newsy z pierwszych stron gazet, ale jak to mówiła mysz w książce o jeżyku “warto jest wiedzieć”.
Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika. Stephen King. Przyznam bez bicia, że do tej pory omijałam prozę Kinga szerokim łukiem, ale połączenie autobiografii z praktycznymi poradami dla początkujących pisarzy zaintrygowało mnie. Póki co książka czeka na swoją kolej, a ja już cieszę się na samą myśl.
Mniej. Intymny portret zakupowy Polaków. Marta Sapała. “Książka o zakupoholiźmie? MUSZĘ JĄ MIEĆ!” – pomyślałam z wypiekami na twarzy po przeczytaniu zachęcających recenzji. Chyba czas na głębszą refleksję nad sobą i swoimi konsumenckimi wyborami, ale refleksję musiałam zacząć w swoim stylu, czyli wydając pieniądze na ksiażkę. Ech.
Książki Adele Faber i Elaine Mazlish – bardzo wartościowa literatura dla rodziców. Jestem świeżo po lekturze “Rodzeństwa bez rywalizacji” i muszę przyznać, że książka otworzyła mi oczy na wiele psychologicznych niuansów, wpływających na relacje między rodzeństwem. Skłoniła również do refleksji nad własnym dzieciństwem, nad emocjami dziecka. Świetne praktyczne rady z książki staramy się stosować na co dzień. I co? I chyba są jakieś efekty. Moje dzieci przecież współpracują przy rozwalaniu mi mieszkania:).
Dziecko z bliska. Agnieszka Stein. Słyszałam wiele dobrego o tej książce, która wyjaśnia wiele dziecięcych zachowań, pomaga nazwać emocje, poradzić sobie z nimi. Kiedyś nie czytałam poradników, ale co tam! W byciu mamą też warto podnosić kwalifikacje! Gdy już przeczytam wszystkie moje lektury, z pewnością podzielę się z Wami uwagami na ich temat. A tymczasem czekam na Wasze propozycje na długie lutowe wieczory. Ktoś coś?
Pozdrawiam,
Ruby Soho
Po pierwsze – uwielbiam Twój tekst roku. Myślę o nim ilekroć przekraczam próg Ikei. Pulpety, Młody, Joey doesn’t share food – kombos bije na głowę nawet promocje na wejście i katalog na 2015! Także ten no, wygrasz. A ja będę na drugim miejscu, bo też tekstuję rokowo – info na blogu, przy okazji sprawdź :)
Uwielbiam tekst o frytce. Nawet sobie o nim ostatnio przypomniałam…przy okazji skonsumowania podwieczorka M. :)
Jasne, już byłam na Instytucie w tej sprawie.
A co do frytki, too.. ja też lubię ten tekst :) wprawdzie nie jestem tak hurraoptymistyczna jak Olga, ale co szkodzi spróbować :)
Dwie od dołu + Kinga mam zaliczone. O Murakami słyszałam tyle dobrego,a jeszcze po nic nie sięgnęłam. Czas to zmienić chyba:) Doskonale wiem o co Ci chodzi z tym urwanym filmem po trzech przeczytanych stronach. Kiedyś to się noce zarywało dla książek, a teraz…szkoda gadać. Z moich propozycji. Charlotte Link. Lekkie, ale przyjemnym językiem pisane thrillery. Przy tym naprawdę wciągające i niezobowiązujące. Można wrócić do czytania po kilku dniach przerwy i wciąż wiadomo o cho chodzi. W sam raz dla matek:) Polecam zacząć od “Domu Sióstr”. Johna Irvinga masz pewnie zaliczonego, ale ja odkryłam go kilka miesięcy temu i wciąż zastanawiam się dlaczego tak późno. Z literatury polskiej polecam przeogromnie Twardocha. Męczę teraz jego drugą książkę, jest świetna, ale wymaga nieco zaangażowania i skupienia…więc męczę. A w kolejce czeka “Sońka” Karpowicza:) Miłej lektury w te długie lutowe wieczory, choć ja osobiście wolałabym, aby były jak najkrótsze :)
Zapisuję Charlotte Link i Twardocha. Och tak, Irvinga mam zaliczonego, ale dawno temu. Chętnie sobie przypomnę np. Regulamin tłoczni win. Pamiętam że jego książki robiły wrażenie.
zatapiając się w swoich “szmirowatych” zapachach np “pierożków z wiśniami” ;) na kartach stronnic kolejnej książki przeżywam dokładnie ten sam stan rozwałki w domu…klocki wszędzie, kakao najmłodsza latorośl postanawia wypić przez zabawkowe sitko ;) a starsza poddaje pomysły CO i JAK i GDZIE jeszcze można zrobić ;) WSPÓŁPRACA kwitnie pomiędzy 3latką i prawie 2latkiem :) oczywiście wszystko kątem oka ogarniam ;) jednak letarg taki przyjemny :)
Ja się póki co zakopałam w ziołach, roślinkach, tematach dzieciatych…i tych mniej ambitnych a bardziej prozaicznych ;)
:)
Twoje propozycje interesujące :) hehe ale fragment o potrzebie zrozumienia swego zakupoholizmu zaczętego od kupna książki na ten temat rozwalił mnie totalnie! :) :)
Pozdrawiam i zaraz kukam na tekst! :)….a wkoło unosi się zapach otartej skórki z cytryny :)
hihi
bye
“Pierożków” nie czytałam. Może nie są wcale szmirowate :) Książki o gotowaniu też są fajne, pod warunkiem że kuchenne opisy “na siłę” nie mają za zadanie maskować marnej fabuły książki. Zapach skórki z cytryny? Intrygująco, z pewnością coś dobrego pieczesz !
“Cukiernia pod pierożkiem z wiśniami” nie jest szmirowata ;) hehe bo to książka dla dzieciaków…
a skórka z cytryny? e tam pieczesz od razu…herbaty mi się zachciało, zimnej, z mocno cytrynowym posmakiem…no i tak wyszło :)
pozdrawiam Ruby :)
Ach no tak! Wiedziałam, że coś mi mówi ten tytuł :)
Zimnej herbaty Ci się zachciało? Doprawdy oryginalnie w tą śnieżną zamieć :)
Ja jestem wielką fanką “Motyla” Lisy Genovy. Z całego serca polecam. Wzruszysz się, zastanowisz, uśmiechniesz i nie będziesz mogła o tej książce zapomnieć :-).
Zapisujemy więc “Motyla” do listy.
O kurcze, tyle w miesiac to ja chyba nie czytalam nawet w erze przed dziecmi. I jeszcze jedno. W nowym mieszkaniu w koncu mamy biblioteczke o wym 4.5 na 2.5 m ale i tak przerzucilismy sie na Kindla z wiekszoscia ksiazek i naprawde jest wygodnie i skonczyl sie problem gdzie to trzymac. Teraz na scianie laduja tylko ulubione ksiazki. Polecam jak ktos duzo czyta!