Strona główna » Małe dziecko – długi spacer. Jak zachęcić dzieci do wędrówek?

Małe dziecko – długi spacer. Jak zachęcić dzieci do wędrówek?

Przyszła wiosna, a wraz z nią wzmożona potrzeba, by na odnóża założyć trampki i ruszyć w wielki świat. Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam spacerować. A nawet więcej – włóczyć się, szwendać po miastach, polach i łąkach. Niespiesznie obserwować otaczający świat.

Nawet w czasach szkoły średniej, gdy byłam wybitnie antysportowa, chodzenie i jeżdżenie na rowerze były dla mnie bardzo ważne.

IMGP0283 IMGP0311

Może dlatego, że dawały pewną dawkę wolności i pozwalały przemieszczać się, a potrzebę przemieszczania miałam wówczas sporą. Chodzenie nigdy nie miało dla mnie sportowego kontekstu. Żadnej odzieży termoaktywnej, specjalnych butów, kijków, czy plecaków. Żadnych miejsc “rekreacyjnych”, w których można spotkać miłośników “ruchu na świeżym powietrzu”.

“Mam ręce w kieszeniach, a kieszenie jak ocean / Powoli chodzę i rozglądam się (…) / A póki co spacerologia / To moja jest ideologia”

Śpiewał Lubomski. Dla mnie chodzenie to bardziej coś z gatunku filozofii.

Przy dwójce.. – yy, to znaczy już trójce – dzieci styl życia ulega wielkiej zmianie. Spacer nie wybiega za daleko od parkingu, od pozostawionego na nim bolida. Spacer obrasta w akcesoria typu wózki, bidony, torby z pieluchami, przekąskami i ciuchami na zmianę. Spacer traci dawną spontaniczność i lekkość. Siłą rzeczy zamiast kolejnych kilometrów w nogach zyskujesz coraz to nowe “skarby” w kieszeniach, kamyki, łupinki orzechów, zmiętoszone kwiatki, które z lubością przynoszą dzieciaki.

IMGP0294 IMGP0296

Jest fajnie, jest rodzinnie, ale.. czegoś brak! Dłubiesz patykiem w piachu i zezujesz na plac zabaw, gdzie twoja pociecha pakuje się na zjeżdżalnię, okupujesz okoliczne ławki. Jak to zmienić, jak wkręcić małych ludzi w chodzenie? Prawdziwe CHODZENIE na spacery?

Jestem przekonana, że jeśli coś robimy po swojemu, zgodnie z własnymi potrzebami, zainteresowaniami i upodobaniami, to nasze dzieci będą to chłonąć i prędzej czy później na swój sposób zaakceptują.

Imponują mi ludzie, którzy podróżują z dziećmi, uprawiają wspólnie różne sporty, realizują się, a przy okazji zarażają pasją swe potomstwo. Nas wprawdzie ogranicza wiele kwestii, w tym jedna główna – finansowa i druga – logistyczna (podróż z dziećmi w wieku prawie 4, 2 lata oraz z noworodkiem – wyzwanie!), ale nie chcę się unieszczęśliwiać takimi pierdołami. I chcę zrobić to, co w mojej mocy, by wyciągnąć z naszych okoliczności jak najwięcej, by też było fajnie.

Przykładowo – uwielbiamy pikniki. Gdy tylko jest ładna pogoda pakujemy smaczne jedzonko, pieczemy coś słodkiego, zabieramy koc i jedziemy do parku lub na plażę. Dzieci są do tego przyzwyczajone, nie uciekają, nie odbiegają, tylko razem z nami chilloutują się na kocu (gwoli sprawiedliwości – gdy żarcie się skończy, to wtedy ruszają do ataku na kaczki, łabędzie i resztę jeziornego drobiu). Pomyślałam więc, że skoro przyzwyczaili się do takiej rozrywki i jest dla nich równie oczywista, jak dla innych dzieci zatrzymywanie się przy każdej budce z tłustą frytką (podkreślam – nie mam nic do budki z tłustą frytką!:), to chyba przyzwyczają się też do spacerowania ?

IMGP0256 IMGP0260 IMGP0272 IMGP0274

Ważny jest precedens, ważne jest żeby zacząć, zachęcić dzieci do łażenia, a potem motywować i stopniowo wydłużać trasy przetuptane na własnych nogach. U nas wspaniałym pretekstem było wywoływanie braciszka z brzucha. Bardzo chcieliśmy iść z mężem na spacer, taki prawdziwy, przejść choćby kilka kilometrów, a z braku możliwości zostawienia dzieci z kimkolwiek zabraliśmy je po prostu, jak zawsze, z nami.

Wystarczyło się trochę zastanowić nad trasą, znaleźć bezpieczniejsze, rozleglejsze ścieżki, na których mniej jest rowerzystów i ludzi na rolkach.

By dzieci mogły się chociaż trochę rozbrykać, porozłazić na boki, zamiast sztywno trzymać rodzica, bo “uważaj auto”, czy “uważaj rower”. Pierwszy dłuższy spacer udał się.. dzięki lizakom. Stwory, mając w rączkach słodkości, zupełnie nie myślały o tym, że przemierzają na swoich nóżkach o wiele poważniejszą trasę niż zazwyczaj. Za drugim razem lizaki nie były potrzebne – zaczęliśmy wprawdzie od pikniku na plaży, pochłonęliśmy muffiny z jeżynami i czekoladą, które z pewnością dały dzieciakom sporo energii, a potem.. Potem mogliśmy już zdobywać góry!

Trasa musi być też odpowiednio urozmaicona, ale z dala od budek z żarciem, placów zabaw i tych strasznych helikopterków i autek, które się bujają po wrzuceniu monety. Mówiąc “urozmaicona” mam na myśli zupełnie co innego. Nie wiem jak to będzie ze starszymi dziećmi, ale u nas póki co wystarczy spora górka usypana z ziemi i porośnięta młodą trawą (bo można się wspinać), wielkie patyki (które trzeba zabrać ze sobą, na wypadek konieczności obrony przed smokami), pole stokrotek (można nazbierać mamie), drewniany most (fajnie dudni), a potem lasek, altana nad jeziorem, szuwary i z powrotem plaża.

Dzięki wytyczeniu tej trasy faktycznie chodzimy. Zapowiedź, że wkrótce dotrzemy do  “fajnej górki”, albo mostu powoduje, że maluchy zapominają o bolących kończynach i gnają do przodu. Pomagają też.. dziecięce zainteresowania. Na przykład Młody jest wielkim fanem filmów “Było sobie życie”. Gdy tak idziemy opowiadam jak wzmacniają się jego mięśnie, jak jego organizm robi się szczęśliwszy, a on dodatkowo się motywuje.

Powoli wydłużamy nasze małe wędrówki. Nie powiem, że jest to łatwe – wiadomo, że we dwójkę dotarlibyśmy o wiele dalej, moglibyśmy iść o wiele szybciej i denerwowalibyśmy się dużo mniej.

Dwuletnia Kropka w wózku już nie jeździ, do nosidła też nie wejdzie, a bywa narowista. Ucieka nam w las i – jak to ona – niczego się nie boi. Cieżko ją czasem zachęcić do współpracy, a ostatni spacer w połowie spędziła na grzbiecie tatusia. Ale i tak jest wspaniały postęp! Piękne trzy kilometry, które Młody przeszedł na własnych nogach napawają mnie dumą. Chłopiec wędruje coraz dalej i dalej, miejmy nadzieję, że uda się z tego chodzenia zrobić pasję na całe życie.

A tymczasem życie niesie nam nowe wyzwania – zobaczymy jak będą wyglądały nasze wędrówki w opcji 2 + 3. Uzbroiliśmy się w wózek dla najmłodszego, chusta kółkowa czeka w zakładkach komputera aż skapnie nowa wypłata, jest też Tula, na wypadek gdyby trzeba było ubezwłasnowolnić Kropkę.. i już. W takim składzie, objuczeni jak wielbłądy, jak wielka kupiecka karawana wlokąca się mozolnie przez przełęcze Karakorum już niedługo znów ruszymy w drogę. Coś mi mówi, że to będzie komiczny widok!

IMGP0279

P.S. To ostatni wpis, który powstał przed narodzinami Lolka, inspirowany oczywiście tymi spacerami, podczas których chcieliśmy zachęcić najmłodszego do desantu. Zdjęcia powstały dwa dni przed wielkim wydarzeniem. Jak widzicie spacery były skuteczne, skoro wpis zamieszczam dopiero teraz :).

IMGP0316 IMGP0317 IMGP0323 IMGP0328 IMGP0334 IMGP0339 IMGP0343 IMGP0349 IMGP0352 IMGP0353 IMGP0356 IMGP0357 IMGP0359 IMGP0361 IMGP0362 IMGP0367 IMGP0369 IMGP0381

1

16 comments

  1. Kinga M. says:

    Cudowne zdjęcia! I cudowni WY!
    Dzięki za ten wpis, bo ja wciąż boję się wędrować z moim dwulatkiem. Asekuracyjnie taszczę wózek i chustę. Gorzej jak ani wózek, ani chusta, ani nic nie pomaga i mamy szał na pół lasu… Wydaje mi się, że masz jakieś moce nadprzyrodzone, w tym niezwykłą moc wychowawczą. Bo ja czasem opadam z sił i nie wiem jak reagować na “ekscesy”, które coraz częściej serwuje nam nasze dziecko…
    A jeśli chcę, muszę iść chociażby do sklepu to planuję trasę tak by przypadkiem plac zabaw nie zamajaczył nawet gdzieś nieopodal… Lubię place zabaw, bo czasem bywam padnięta i chociaż nie usiądę na ławeczce tylko współuczestniczę w zabawach, to przynajmniej nie muszę kombinować jak zachęcić, jak zmotywować, jak siebie i dziecko opanować…

    W komentarzu pod poprzednim postem zostawiłam swoje przemyślenia na temat opieki i logistyki nad trójką… i tak sobie myślę, że bez chusty ani rusz.. Wtedy nie musiałabym się przejmować “krzywdą” któregoś z dzieci. Nowe w chustę, dwulatek pod kontrolą, czterolatek to już poważny, samodzielny gość :-)

    Wielu przyjemnych wędrówek Wam życzę :-)

    • Agata / Ruby Times says:

      Oj, co ty, nie mam żadnych mocy, bardzo często i u nas jest nerwówa i żadne argumenty nie działają na stado. To już chyba bardziej mąż ogarnia dzieciaki, niż ja – ja się tylko wymądrzam na blogu :D

  2. Jakie ladne zdjęcia z tych spacerów!
    Pamiętam jak w tamte wakacje uswiadomilismy sobie, że jednej strony super, bo podróżujemy z dzieciakami,rowery, góry i wędrówki, ale oni (tzn straszak ) są cały czas noszeni/ ciagnieci/pchani ewentualnie na rowerki biegowym. Nasz synek niby aktywnie spędzał z nami czas ale on sam w ogóle nie chodził! W dużej mierze z naszej wygody po prostu. no i zaczęliśmy nas tym pracować – początkowo krotkie trasy i bez pośpiechu z czasem coraz dłuższe. Masz rację z tym atrakcyjnym terenem – gdy dzieciaki mogą trochę kluczyc na boki, zatrzymywać się i przyglądać światu, najlepiej bez samochodów rowerzystów i innych potencjalnych niebezpieczeństw, wtedy na luzie i we własnym tempie wzmacniają nóżki.

    Ps. Mówisz że Młody lubi było sobie życie? Myślałam Z to za wcześnie, ale widzę że nie:)

    • Agata / Ruby Times says:

      Tak, lubi “Było sobie życie” i to bardzo! Gdy wróciłam ze szpitala kazał mi czytać “Encyklopedię Było sobie życie”, którą dostał kiedyś od Chrzestnego. I zaczął mi opowiadać o leukocytach i erytrocytach. Zdębiałam :)

  3. kasia says:

    Spacery z taką gromadką to spore wyzwanie. Przy drugim maluchu korzystaliśmy z dostawki Buggy Board. Jako że najstarsza córka należała jako 2-latka do dzieci wołających ciągle „na rączki” to ten sprytny sprzęt pozwalał mi znacznie zwiększyć zasięg spacerów, bo już miałam czarną wizję stacjonowania na stałe na placu zabaw przed blokiem.
    Gdy urodziło nam się 3 dziecko, starszaki mieli 5 i 3 lat, więc z chodzeniem było już lepiej. A najlepszą motywację stanowią kałuże w lesie i patyki, aby w nich gmerać. W ten sposób nawet nie zauważają, jaki szmat drogi przeszli.

    • Agata / Ruby Times says:

      Ciekawe czy taka dostawka byłaby kompatybilna z naszym wózkiem. One są pewnie tylko do konkretnych modeli, tak?

      • kasia says:

        Z tego co pamiętam to do większości wózków pasują, można sprawdzić na stronie producenta. Są mocowane za pomocą pasów i można regulować w zależności od rozstawu kół wózka. Mi pasowała i do głębokiego i do spacerowego wózka, a także do spacerówki-parasolki. Kupiłam używaną, a kiedy przestała być potrzebna – przekazałam dalej i ciągle służy – to chyba dobrze świadczy o jej jakości.
        Poza tym wystarczy raz dopasować pasy, a w codziennym użytkowaniu montaż zajmuje 2s :) i można podpiąć do góry gdy starszak raczy iść sam:)

  4. kejt says:

    Jeśli mogę tylko jako doradca doradzić (heh), kółkowa to nie jest dobry wybór na spacery- obciąża noszącego asymetrycznie i bardzo szybko takie noszenie okaże się niekomfortowe. Lepiej postawić na zwykłą chustę tkaną i jeśli masz w głowie jakieś dawne niepowodzenia od razu spotkać się z doradcą, serio, nauczy to robić dobrze i sprawnie bez szkody dla dziecka i noszącego. I będzie można kilometry przemierzać mega komfortowo (o wiele bardziej komfortowo niż w Tuli, która masywnym pasem biodrowym zmusza noszącego do tzw. hiperlordozy, czyli po prostu kompensowania ciężaru dziecka odchyleniem się do tyłu).

    • Agata / Ruby Times says:

      Kółkową potrzebuję do sytuacji awaryjnych – wiesz, w stylu: idę z trójką dzieci do ogrodu, z mojego poddasza to jak z trzeciego piętra plus asekurowanie starszaków i niesienie ich dobytku, para rąk się przyda, albo do uspokojenia ryczącego delikwenta w domu.. albo właśnie na spacerze do zażegnania kryzysowych sytuacji (przy trójce pewnie zawsze będzie jakiś kryzys). Potrzebuję czegoś lekkiego, łatwego w montażu, do używania na jakies 30 minut max. Wiem, że dla noszącej mamy to herezja, ale nie przepadam za noszeniem w chuście, ani w Tuli.

  5. Ola says:

    W aktywnym trenowaniu spacerowannia z dzieckiem ważne jest to żeby oprócz chęci było gdzie pójść na fajny spacer. Z doświadczenia wiem, że mieszkając w mieście ciężko o zorganizowanie ciekawej i przyjemniej dla dzieci i rodziców przechadzki. Kiedy za oknem masz las/jezioro/rzekę/duży park itp. to dziecko samo wyrywa się z wózka i chce maszerować samodzielnie. W dodatku wszelkie atrakcje typu kamyki, kwiatki, gałęzie to super gadżety do zbierania. Moja dwuletnia córka zaskakuje mnie długością pokonywanych dystansów i wytrwałością, ale myślę, że wynika to z tego, że spacer nie polega na przejściu z punktu a do b tylko na delektować się samym spacerem. Jeśli interesuje ją powalone drzewo to pomagam jej na nie wejść albo podczas spaceru bawimy się w zbieranie szyszek czy liści. Dorośli zapominają, że spacer nie polega na chodzeniu. Codziennie rano z auta do pracy też idę około 10 minut, ale spacerem bym tego nie nazwała. Fajnie, że macie Pogorie blisko domu.

    • Agata / Ruby Times says:

      Mieszkamy w takim miejscu, że na każdy spacer musimy i tak wybrać się autem – wiesz, strefa podmiejska, wieś ulicówka z ruchliwą drogą pośrodku.
      Na Pogorię mamy niedaleko, ale bez podróży samochodem i tak się nie obejdzie. Myślę, że warto znaleźć takie miejsca w bliskiej odległości – lokalne parki, lasy, łąki. Nawet w dużym mieście można znaleźć fajny park na przykład. W każdym razie, jak to określiłaś, warto trenować spacery z dzieckiem :)

      • Ola says:

        Masz rację, dla chcącego nic trudnego :) Mieszkając w Katowicach do Parku Śląskiego miałam 15 minut pieszo, ale przechodziłam przez dwa mega ruchliwe skrzyżowania. Często też wolałam podjechać autem niż inhalować się spalinami.

    • kejt says:

      heh, jakbym miała bliżej, to bym Ci zaraz taki plecaczek zamotała, że byś zaraz odszczekała :D ale trzymam kciuki za kółka, pamiętaj o odwróceniu krawędzi :*

      • Agata / Ruby Times says:

        pewnie bym odszczekała :))) szkoda że nie masz bliżej!!!Będę pytać czy dobrze wiążę, na razie nawet rzekomo idiotoodporna kółkowa jest dla mnie jak czarna magia :))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.