Prawdziwa radość zawitała do domu – oto Dziadkowie przyszli na wieczorne czytanie książeczek! Rozsiedli się na dywanie w kąciku Kropki, a obok nich, na wielkiej pluszowej biedronce, przycupnęły dzieciaki. “To co będziemy dzisiaj czytać?” – zapytała babcia spoglądając na regały, pękające w szwach od literatury.
Książki jak na zawołanie wyprostowały się na półkach, dumnie wyprężyły grzbiety z tytułami i czekały w napięciu na decyzję Młodego i Kropki.
Były wśród nich książeczki dla zupełnie małych dzieci, kartonowe, odporne na nieporadność i destrukcyjność pulchnych rączek. Taka o aucie, które jest czerwone jak truskawka, i inna o pajączku, który spokojnie snuł swoją nić. Były lektury dla poważniejszych odbiorców, traktujące o jeżu szukającym noclegu w lesie i piesku szukającym piłeczki w niedużym mieście. O świerszczu, który grał cały rok na skrzypcach, niepomny na nadchodzące mrozy, i o małym szwedzkim chłopczyku, który lubił grać na bębnie. Wreszcie – pośród bibliotecznych skarbów można było znaleźć długie, piękne opowieści o misiu, co to miał bardzo mały rozumek, i stare wiersze, znane także naszym babciom.
Te wszystkie skarby z celulozy, od urodzenia przyjaźniły się z moimi dziećmi. Stały na półkach gotowe na każde wezwanie, wystarczyło je otworzyć, by przed czytelnikiem rozkwitały wspaniałe światy. W każdej inny, w każdej ciekawy, fascynujący. Dzieci znały wiele z tych książek na pamięć, czasem wystarczyło zacytować jakiś fragment, by zobaczyć ten zamglony wzrok, świadczący o tym, że mały delikwent właśnie przed oczyma wyobraźni odtwarza sobie ilustracje.
Tak było.
Tymczasem Młody podrapał się po głowie. “O leukocytach!” – odpowiedział babci, po czym wytargał z półki czerwoną księgę w twardej oprawie i mogłabym przysiąc, że w tym momencie wszystkie inne okładki westchnęły z rozczarowaniem i wyrzutem, że jak to, że dlaczego znowu o tych cholernych leukocytach! Młody ułożył książkę na pluszowej biedronce i zaczął przeglądać. “Szukam walecznego obrazka!” – wyjaśnił zebranym.
“Waleczny obrazek” – to najważniejsza część książki. Na stronie sto trzydziestej trzeciej, wymiętej, pogniecionej, z zagiętym rogiem, znajduje się ilustracja przedstawiająca białe krwinki podczas walki z wirusami. Dookoła krążą pracowite makrofagi, sprzątające pobojowisko. Tej właśnie strony szukał Młody, co nie przeszkodziło mu w wyjaśnianiu treści innych kartek z wertowanej książki.
Opowiadał dziadkom o płytkach krwi i o komórkach macierzystych. Tłumaczył, które krwinki mają jądra komórkowe, a które nie. Używał różnych skomplikowanych słów w stylu: “bazofil”, “monocyt” i “osteoblast”. Kropka kiwała głową i powtarzała poszczególne zdania, co potęgowało surrealizm sytuacji.
Dwuletnia dziewczynka: “Płytti twi zalepiajom te janti”. “Monocyt niscy nawet sto battei”
Tymczasem jej czteroletni brat nie przerywał wykładu. Mówił o systemach obronnych organizmu, o tym jak walczyć z gronkowcami i paciorkowcami. Mówił i mówił. Babcia i Dziadek słuchali jak urzeczeni. Matka ukradkiem ocierała łzę wzruszenia i dumy. “Mój ci on!” – myślała sobie – “Geniusz mały, geek, profesor, Einstein, mój mądry mały ludzik! Ja go urodziłam”. – odpędzając jednocześnie nieznośną myśl, że chyba nie po niej ów geniusz odziedziczył.
A chłopczyk, zupełnie nieświadomy wzruszenia i opadniętych szczęk, jakie wywołał swoim wykładem tłumaczył dalej spokojnym głosem o neuronach, które przekazują ważne wiadomości w organizmie. O endorfinach, które mogą zwalczyć impulsy bólu (bo dla niego ta cała książka to jak walka dobra ze złem).
Wówczas pomyślałam sobie, że wszelkie oznaczenia wiekowe na zabawkach i ksiażkach to totalny bullshit. Niepotrzebne ograniczanie i “upupianie” dzieci. Bo dzieci są mądre!
U nas biologiczno-fizjologiczne dialogi trwają już od kilku miesięcy. Fascynacja “Było sobie życie” jakoś nie przechodzi. Książka dla dzieci w wieku wczesnoszkolnym jest codziennie oglądana, a zmęczeni rodzice, którzy woleliby wieczorem poczytać jakąś prostą historię o piesku czy jeżyku, zamiast tego recytują informacje o składzie krwi i czują się jak wyciągnięci do tablicy z powrotem w liceum.
Najwidoczniej dzieci nic sobie nie robią z oznaczeń wiekowych. Albo coś lubią, albo nie.
W naszym domu pojawiły się ostatnio mapy i globusy. Sama uwielbiałam mapy w dzieciństwie, więc pomyślałam, że może i Stworom się spodobają. Wybrałam mapę ścienną, na której jest pełno ilustracji, prowokujących pytania.. a pod spodem dyskretne wyjaśnienia dla niedouczonych rodziców. Wiedza bezboleśnie wtłacza się do głów, tych dużych i tych małych. Tak jak powinna – jest fascynująca, ciekawa. Jest czymś rozbudzającym wyobraźnię, zapowiedzią nowych pasji. Dzieci wpatrują się w mapę świata na ścianie i oglądają mapę tętnic na obrazkach w książce. Chłoną. Nie wiem ile z tego rozumieją. Ile zapamiętają. Być może nic! Ale to nie jest ważne.
A te dialogi, które pojawiają się w domu! Bezcenne:
“Mamo, czy ja poczułem impuls bólu?” – pyta czterolatek podnosząc się z podłogi po upadku.
“Mamo, ja widziałem statek odkrywców!” – krzyczy tenże widząc żaglówkę na jeziorze.
“Mam jantę” – chlipie dwuletnia Kropka, patrząc na rozcięty palec – “ale to nic!” – dodaje krzepiąco – “te płytti twi* zalepiom!” (*płytki krwi)
Dwójka dzieci siedzi przy stole. Nagle starsze stwierdza:
“Moje receptory mowią, że herbata jest za ciepła!”
Młodsze kosztuje herbaty i ze znawstwem potwierdza: “Moje tez mówią leceptoly”.
Przynajmniej nie mogę powiedzieć, że macierzyństwo mnie uwstecznia – w domu sami intelektualiści :D.
B o s k i e te Wasze dzieciaki!!!:)
Też tak uważam, ale nie wiem czy obiektywnie :D
Prosimy o tytul ksiazki!cudne dzieciaki!
Tytuł książki „Było sobie życie. Encyklopedia dla dzieci. Tajemnice ludzkiego ciała”.
Okładka była w tym wpisie: https://rubytimes.pl/jak-przygotowac-dzieci-na-mlodsze-rodzenstwo-ksiazki-o-tym-skad-sie-biora-dzieci/
Boskie boskie ;) też chcem taką książeczkem – mówiąc językiem Kropki :)
No to musiałabyś powiedzieć “tsiążecztem” :)
Strasznie mi się podoba ten pomysł z mapą – też się skuszę. Pozdrawiam!
Bardzo nawet, w szoku jestem jak sie roznia dzieci jedno od drugiego.
Młody jest mądry ale Kropka w wieku dwóch lat daje już całkiem popalic :) ! Lolek to dopiero ma nauczycieli:)
Noo, właśnie ostatnio byłam sama z Kropką, i ona zaproponowała oglądanie tej książku “O ZYCIU” jak to określa.
Zaczęła przeglądać i opowiadać mi, gdzie są impulsy, białka, tłuszczyki, krwinki.. Nie doceniałam jej, a ona słucha to, co wyjaśniamy bratu i całkiem sporo zapamiętuje. Nie, że rozumie, przecież ona ma dwa lata z małym hakiem, ale coś tam w pamięci się jednak zapisuje :)
A Lolek? Rety, ten to faktycznie chyba zacznie od fizyki kwantowej :D
No i co narobiłaś, teraz pewnie pół internetów parentingowych porzuci Ulicę Czereśniową i Erica Carle’a, i zacznie oglądać z dziećmi wykłady z fizyki, albo co najmniej discovery channel, bo wszyscy będą chcieli się pochwalić genialnymi dialogami jak u Ruby Soho ;) :D
A tak na poważnie, zgadzam się oczywiście, że często nie doceniamy naszych dzecie, i na siłę wymyślamy im dziecięce rozrywki. I jeszcze, może truizm, ale warto zresztą zapamiętać na przyszłość, że najlepsza nauka jest przy okazji zabawy.
Haha, a wiesz ile ja się przy okazji uczę? Do wczoraj nie miałam pojęcia o kłębuszkach nerkowych i pętli Heinego, ale Młody zażyczył sobie rozdział o nerkach :D
Mysle ze niejednego dorosłego mogliby zawstydzic swoją wiedzą!
Wspaniałe, mądre dzieci . Też mamy tę książkę, ale inne rozdziały są na ” tapecie” , z kolei po lekturze “Brudu” w domu króluje temat bakterii, wirusów i roztoczy.
U nas bakterie i wirusy też są na tapecie, bo można z nimi walczyć w przebraniach białych krwinek (czyli czapkach z daszkiem :D)
Witam, a może Pani zdradzić jakiej firmy jest mapa która tak dzielnie pochlania dzieciaki. Pozdrawiam Dorota
To mapa z Allegro, kupiłam ją tutaj: http://allegro.pl/swiat-mapa-scienna-dla-dzieci-na-prezent-kur-0-zl-i5227631206.html
Mega masz te dzieciaki! Mapę na pewno zgapię, bo już widzę, że ta tematyka u nas “na tapetę” wchodzi:D
mapy kochamy, mamy na ścianie wielką, taką z Ikei i często coś na niej pokazujemy, książki kochamy jeszcze bardziej a kategorie wiekowe to rzeczywiście można sobie wsadzić. To tylko jakaś wskazówka, ale jeśli dziecko się jakimś tematem zainteresuje to przeczyta i encyklopedię. Trzeba tylko podsuwać odpowiednie tematy :)