Niby truizm, ale dla mnie to wciąż duże zaskoczenie spotkać ICH tak naprawdę, w realnym świecie. Człowiek jak wiadomo jest istotą społeczną i występuje zazwyczaj w jakimś kontekście wypełnionym innymi ludźmi – rodziną, przyjaciółmi, znajomymi z pracy, z uniwerka, z piwnego ogródka. Inaczej ma się rzecz ze świeżo upieczonymi mamami, których społeczny kontekst ogranicza się zwykle do własnych czterech ścian, dziecka/dzieci, partnera i ewentualnie rodziców, czasem jakiegoś placu zabaw i sklepu z żarciem.
Słowem – taka matka z dzieckiem przez kawał czasu zostaje wycięta z towarzystwa i nie widuje tylu znajomych co w przeddzieciowej epoce i tu pewnie kryje się odpowiedź na pytanie: dlaczego młode mamy (mogę napisać „młode”? mogę?) w tak olbrzymiej liczbie zakładają blogi o charakterze parentingowym, dlaczego opisują swoje codzienne zmagania, zamieszczają zdjęcia i refleksje znad kołyski, czy też miski z kleikiem.
Myślę, że my po prostu szukamy swojego miejsca, gdzie nie będziemy „dziwne” pisząc o bolączkach macierzyństwa lub zachwycając się bezkrytycznie naszym potomstwem. Życie nie znosi próżni, więc towarzyskie braki z realnego świata wypełniamy wirtualnymi wycieczkami do blogowych znajomych.
Mam takie blogi, na które po prostu lubię zaglądać, ot właśnie tak jakbym wpadała w odwiedziny do znajomych na kawkę i pogaduchy. Weźmy taką Zuzię z Milly Me! Czytając jej stronę po prostu nie da się nie lubić Autorki – dziewczyna wyrzuca nowe posty z szybkością światła, pisze dużo, zabawnie i dosadnie. A ja śmieję się zawsze do monitora jak głupia czytając o perypetiach Zuzi, jej Towarzysza Męża i małej Milly. Regularnie zaglądam też do Instytutu Doświadczeń, który odkryłam będąc w ciąży. Polubiłam elokwentne i pełne inteligentnego humoru teksty Olgi i oba blogi są od jakiegoś czasu w moim codziennym TOP 10 do czytania. Fajnie więc było spotkać obie dziewczyny w niezobowiązującym piknikowym klimacie.
Niedzielny poranek postanowiliśmy spędzić z rodziną na Przystanku Śniadanie, i zupełnie spontanicznie udało mi się wkręcić Zuzi w pomysł spotkania. Wydawało się to trochę nierealne – ludzie z internetów, na zielonej trawce, pod błękitnym niebem.. ale jednak da się. W całym oszołomieniu towarzyszącym sytuacji zajęło mi dobrą chwilę, by załapać, że dziewczyna towarzysząca Zuzi, jest właśnie tą Olgą (nie Agatą – edycja!) z Instytutu Doświadczeń. Moja legendarna spostrzegawczość znów dała się we znaki :). Co za faux pas!
Gdy już się pożegnaliśmy z blogowymi koleżankami, tłumy ludzi zniknęły, a impreza poczęła chylić się ku końcowi, zostaliśmy jeszcze chwilę i przeszliśmy się na spacer „po mieście”. Zrobiłam trochę zdjęć zastanawiając się, czemu wcześniej nie wyciągnęłam aparatu, by uwiecznić spotkanie?
Bardzo się cieszę, że udało się nam spotkać i mam nadzieję, że to nie ostatni raz! Było bardzo, bardzo miło i gadało nam się zaskakująco swobodnie, zważywszy na fakt, że przecież jesteśmy dla siebie ludźmi z internetu. Wiadomo, przy zaspanym po nocce mężu, głodnej Kropce i szukającym wrażeń w nowych okolicznościach przyrody Młodym możliwości były ograniczone, ale co tam, pierwsze koty za płoty i .. miejmy nadzieję do zobaczenia za tydzień! :)
Cudowny dzień!!
To wspaniałe móc spotkać się na żywo i „doświadczyć” tej drugiej osoby :) Ja też mam kilka internetowych koleżanek,które kiedyś chciałabym spotkać osobiście .Pozdrawiam!
Kochana, nie chcę narzekać, ale popełniłaś kolejne faux pas :) Agata to była moja koleżanka. Mam też siostrę Agatę i mała Pola ma tak na drugie, ale ja jestem Olga :)
Hahaha!!!! :)))) Ooooopsi Daisy!
Janie wiedziałam czy ujawniasz imię internetowo, ale jak już sama ujawniłaś to chyba muszę zrobić jakiś edit mojego posta :p
No co Ty!!! Jak to nie Agata, jak Agata! no to wszystko mi się pomieszało z wrażenia. Pozdrowienia dla koleżanki Agaty w takim razie :)
Kurczę, byłam przekonana na 100%, że Wy obie to Agaty! Nic nie rozumiem, mój pregnancy brain mi chyba został na stałe :)
Ale trafnie to ujęłaś!! I normalnie uświadomiłaś mi, dlaczego założyłam bloga! Btw. też mieliśmy wpaść na Przystanek, ale w ostatniej chwili obraliśmy kierunek na Park Kościuszki:( Może w następny weekend uda nam się dojechać. Pozdrawiam:)
mam nadzieję, że Wam się uda w przyszłą niedzielę!
fajna sprawa z takimi spotkaniami :)
haha jak następnym razem będziesz zapytaj o te obrusy w grochy ;p :)
ja na tygodniowym „szaleństwie” z dzieciakami w moich rodzinnych stronach…małe miasto ale MIASTO…dzieciaki odkrywają nowości jakie niesie ze sobą mieszkanie nie na wsi ;p
się nie nudzimy :)
pozdrawiam…ps. nie narzekaj, że wózek brudny…wygląda prawie jak nówka sztuka…nasz to dopiero zdezelowany staruszek ;)
och och! Musimy się umówić kiedyś w Kato! Zbierzemy kilka blogowych mam z naszych terenów i wybądźmy na kawę!
właśnie tak!
Było cudownie, cudownie! My mamy za tydzień chrzciny i teściów i pogoda ma być fatalna, ale jak jakimś cudem tak nie będzie (w sensie pogodowym, bo od teściów i chrzcin chyba nie ma ratunku) to oczywiście też będziemy (choć możliwe że z teściami :D). Za dwa tygodnie widzimy się na Trzech Stawach na pewno a może i na kolejnym przystanku śniadanie (a co, szaleć to szaleć!).
Poza tym podpisuję się wszelkimi trzema rękoma (które wiadomo, każda matka, funkiel nówka i nie, posiada) pod Twoimi blogowymi wnioskami. Fajnie wiedzieć, że nie tylko ja się zderzam macierzyńsko z milionem wątpliwości. I fajnie porozmawiać z kimś o kupach, mimo wszystko (będąc w ciąży nie kumałam młodych mam gadających tylko o zupkach i kupkach – na etapie zupek co prawda jeszcze nie jestem, ale kupki już kumam;). Poza tym blogi to zło (a Twój zwłaszcza!) i promowanie gadżetów, bez wiedzy o istnieniu których było nam całkiem fajnie, a odkąd o nich wiemy spędzają nam sen z powiek (Tula, Tula, Tula!!!! Gdzie ta wypłata ja się pytam?! :))))
I fajnie że ludzie z internetu istnieją!
Bardzo fajnie że istnieją! Poza tym, że oczywiście blogi to zło!
Wooow, wspaniale! Żałuję, że mnie tam nie było. Super, super, że się spotkalaś z „e-kolezankami” :)
no właśnie, dlaczego Cię nie było!
żałuję, że nie mogliśmy tam być, no ale Ben osłabiony był po chorobie, to ryzykować nie chcieliśmy, niemniej jednak cieszę się bardzo, że Wam się udało i to jeszcze że cynk ode mnie wyszedł, to już cieszę się jak głupia :D
Tak tylko piszę, że my w niedzielę będziemy znowu… Większą ekipą, teściowo-szwagierkowo-dziecięco-angielską, ale hej, to spotkaniu nie zawadzi a przynajmniej nie powinno;)