Zamykam oczy i przytulam się do wielkiej pluszowej biedronki. Leżę na dywanie w pokoju dzieci, przykrywam się szlafrokiem w nadziei, że stwory nie zwrócą na mnie uwagi. Wstały przed szóstą, więc wszystkimi siłami i zmysłami próbuję dospać, pozbyć się tego żwiru spod powiek i dziwnego głuchego odgłosu z głowy. Czasem otwieram oko (jedno), by zobaczyć co się dzieje, najczęściej jednak maluchy biegają po pokoju nadzorowane jedynie przez moje zaspane ucho, wyczulone na wszelkie głuche dźwięki i wysokie piski.
W pewnym momencie otwieram oko, by ujrzeć jak Młody tuż przy mojej głowie buduje coś z klocków Lego Duplo i gada sam do siebie. “Tu jest talez, a to jest takie spagetti! Jobim spagetti z sosem pomidojowym” – całkowicie zajęty swoją wizją dokłada czerwone klocki do misternej konstrukcji, w której nawet człowiek o wyjątkowo wybujałej wyobraźni z pewnością nie dostrzegłby niczego do jedzenia. Potem moje coraz większe i coraz bardziej obudzone (i urzeczone) oko obserwuje jak dzieciak montuje kilka zielonych klocków i macha w powietrzu żółtymi. “Tu jest bazylia” – mówi do mnie, bo widzi, że jednak jestem przytomna – “a tejaz sciejam czedaj”(cheddar).
Tu macie odpowiedź na pytanie, które słyszę bardzo często – na pytanie, czy moje dzieci TAK NAPRAWDĘ lubią się bawić w kuchnię. Bo wszyscy wiedzą, że mają świetnie zorganizowany warsztat pracy, ale.. czy to potrzebne? Czy dzieciaki faktycznie potrzebują takich fanaberii? Opowieść o spaghetti daje do myślenia – one mają taką wyobraźnię, że w zasadzie nie potrzebują wiele, same są w stanie wszystko sobie wymyślić. A jak nie ma filiżanek, to co za problem – podadzą ci herbatę w niewidzialnej.
Codziennie z rana widzę jak stwory z wojennymi okrzykami na ustach i pluszowymi dinozaurami w dłoniach pędzą w stronę swojej lodówki i zaczynają plądrować. Wyciągają garnki i patelnie, przelewają coś z kubków do dzbanków, nastawiają jakieś przerażające mieszanki owocowo-parówkowo-rybne w piekarniku. Gadają do siebie, wymyślają nie wiadomo co, kłócą się o produkty żywnościowe. Czasem bawią się w gotowanie, a czasem w coś zupełnie innego – ich wyobraźnia podpowiada miliony zastosowań dla posiadanych zasobów kuchennych. Codziennie spędzają tam mnóstwo czasu i bardzo często inspirują ich nasze domowe posiłki. Gdy wczoraj na śniadanie były szparagi, tuż po umyciu zębów Młody popędził do swojej kuchni, znalazł coś co według niego najbardziej przypominało szparagi (yyy.. pora i arbuza, mówiąc dokładnie:) i wrzucił je do piekarnika wraz z kostką masła. Nie, zabawkowa kuchenka dla dzieci nie jest niezbędna, ale.. z pewnością zachęca stwory do kulinarnych działań, a ja nie wyobrażam już sobie bez niej naszego salonu!
Czasem zdarza się, że jestem zaproszona na uroczyste śniadanie. Rozsiadam się wówczas wygodnie na kanapie i obserwuję co się będzie działo. Kropka przybiega do mnie z bułkami, częstuje sugestywnie mlaskając i niemal wpychając mi drewniane pieczywo do ust. Młody kroi masło. Kropka próbuje mi przynieść warzywa na talerzu, trochę to trwa, bo co chwilę wszystkie jej spadają. Z pokerową twarzą Kropka podnosi warzywa z podłogi i układa z powrotem na talerzyku. Rusza przed siebie. Wszystkie warzywa znów spadają na podłogę. Młody nalewa kawy, ja przeciągam się na kanapie. Jest dobrze.
Po weekendzie na blogu pojawi się wpis powstały w ramach współpracy ze sklepem Edukatorek. Dzisiaj mały teaser, a najprawdpododobniej już w poniedziałek dowiecie się jakie wspaniałości zamieszkały ostatnio w kąciku kuchennym dzieciaków. Prawdziwe wspaniałości! Stay tuned.
Młody robi najlepszą kawę!
To prawda :) Sam ziarnka mieli.
I mleko nawet spienia.
Piekne te wasze mebelki :)
Kuchnia superasna, chetnie bym w takiej gotowała :) nie dziwie się, że dzieci się tam bawią codziennie.
Piękna nie piękna – zawsze to kuchnia. Ja bym się czasem chciała nie bawić w mojej przez kilka dni. Tak dla odmiany :D
Uwielbiam tę waszą małą kuchnię.