Jest Panda, Żyrafa i Tygrys. Każde z nich uwikłane w kulturowe normy, ale każde na swój unikalny sposób. Dziś bierzemy na ząb aż trzy bardzo fajne książeczki dla dzieci – wszystkie o dzikich zwierzętach w cywilizowanym świecie.
Pierwsza lektura jest Wam zapewne znana (była hitem wydawnictwa „Dwie Siostry” jakieś dwa lata temu). Narysowana i napisana przez Olę Cieślak „Co wypanda, a co nie wypanda” to tak naprawdę pierwszy podręcznik dobrego wychowania dla dzieci, w którym po świecie ogłady oprowadza nas Miś Panda. Przyznam, że dość rzadko daję się naciągnąć na kolejną kartonową książkę, mamy tego całe stosy, ale tym razem urzekła mnie uniwersalność.
„Dziecięca” i jakby niedbała kreska, wyraziste kolory, więc jest szansa, że lektura zainteresuje już roczne maluchy, dopiero zaczynające przygodę z „czytaniem”. Dwulatek doceni śmieszne, łatwo wpadające w ucho rymy, a starsze dziecko (w wieku przedszkolnym) rozumie już po prostu treść i uczy się przy okazji, czym jest „bon ton”, a czym „savoir – vivre”. Większość dzieci ucieszą radosne wierszyki w stylu „puszczanie bąków w salonie nie mieści się w dobrym tonie”. Takie rzeczy wchodzą do domowego kanonu i są potem przytaczane przez domowników przy odpowiednich okazjach.
Druga książka to „Odwiedziła mnie żyrafa” Stanisława Wygodzkiego z cudownymi ilustracjami Mirosława Pokory. Ta lektura ma w sobie dyskretny urok dawnych czasów, kiedy to gentlemanowi nie wypadało wyprosić przypadkowej żyrafy z domu. Skoro już przyjechała do Warszawy trzeba ją było ugościć jak najlepiej! A Żyrafa – trzeba jej przyznać – była wyjątkowo cywilizowana.
Stukała delikatnie kopytkami, subtelnie popijała herbatę z pięknej porcelany, a gdy robiła się głodna trzeba było wysłać gońca do garmażerii po.. długie jedzenie. Bo przecież żyrafa nie je żadnych okrągłych potraw! Darzę tę książkę dużą sympatią, chociaż muszę przyznać, że moje dzieci nie zwracają na nią większej uwagi. Może jeszcze muszą dorosnąć do serii „Mistrzowie Ilustracji”.
Za to „Pan Tygrys dziczeje” Petera Browna to w naszym domu prawdziwy hit. Nie wiem, czy jest to zasługą samej książki, czy ogólnej sympatii, jaką nasze dzieci darzą tygrysy (Tygrysek z „Kubusia Puchatka”, wiadomo!).
Lubię te oryginalne ilustracje, miasto i obyczaje jego mieszkańców, które przywodzą na myśl anglosaskie klimaty. Rzędy kamiennych domków, meloniki, cylindry, muszki i zapięte pod samą szyję kreacje pań. Koronki, eleganckie toczki i dzikie zwierzęta upominające swoje dzieci: „Nie zachowujcie się jak dzikie zwierzęta!”. Trudno się dziwić, że Pan Tygrys w końcu porządnie się wkurzył, odrzucił wszelkie konwenanse i rozpoczął małą rewolucję obyczajową. Jak się ona skończy? Nie będę Wam serwować spoilerów, ale powiem, że o Tygrysie czytamy regularnie. Stwory uwielbiają tego bohatera i jego zawadiacki uśmiech.
Alfabetyczny spis naszych ulubionych książek dziecięcych znajdziecie tutaj, a najnowsze prezentacje lektur są w tym miejscu. Serdecznie polecam!
Nie znamy żadnej z tych książeczek, ale przekonalaś mnie do tygrysa:)
A widzisz, a mnie się zawsze wydaje, że te książki już wszyscy znają!
W Tygrysa koniecznie się zaopatrz, rewelacyjna lektura :)
„O pandzie-wypandzie” (tytuł roboczy nadany przez córkę) czytamy od dłuższego czasu, ale ani „Tygrysa”, ani „Żyrafy” nie znałam. Moja lista zakładek z folderu „książki do kupienia” ciągnie się już po horyzont, a tu co i rusz coś nowego. Czuję, że obie mogłyby się spodobać, zwierzęta są na topie, choć ostatnio głównie „Zoologia” Joëlle Jolivet. Notabene pięknie wydana książka. I taka edukacyjna dla rodziców ;) Córka mnie teraz dokształca „To jest zeneta, a to fenek, a to likałon, a to kukawka” ;)
Likałon.. kukawka <3
Uwielbiam dziecięce wersje słów :)