Karty pamięci uginają się pod ciężarem wspomnień. Nie mam czasu się nimi zająć jak należy, opisać, uszeregować, przejrzeć chociaż. Domowa rutyna z trudem dźwiga się po majowych wyjazdach i powrotach. Dom nadwyrężony wirusami żołądkowymi u małoletnich ściera mozolnie ostatnie wzory ze ścian, mebli i podłóg. Kolorowe wzory. Takie.. “podwójnie cedzone” i “panoramiczne”, jeśli wiecie co mam na myśli. Pralka kręci się nieustannie, nie nadążając za zapotrzebowaniem. Słowem: Proza. Zwykła, nudna aż do bólu.
Dzieciaki usnęły symultanicznie – to pewnie przez wirusowe osłabienie. Deszcz przestał bębnić o strop mojego poddasza, więc zabieram się z książką na balkon. Ledwo wczoraj udało mi się go posprzątać po zimie, więc dziś odbieram swoją nagrodę za trud i znój, rozsiadam się i taksuję wzrokiem dawno nie widzianą perspektywę. Już dawno nauczyłam się pewnej techniki uważności i wybiórczości w patrzeniu. Nie dostrzegam więc brzydkiego dachu u sąsiada, niewidzącym okiem omijam kable wysokiego napięcia zwisające obok drogi szybkiego ruchu. Spoglądam na drugą stronę ulicy. Odrapany żółty dom? Nie, to wciąż nie to. Obok kwitnie bez. Ale kwitnie jak szalony, fioletową ścianą krzewów, przysięgam, że obok zapachu kurzu i mokrego asfaltu gdzieś w oddali czuję lekki kwiatowy zapach. Siedzę tak przyklejona do niani elektronicznej, popijam herbatę z kubka termicznego i liczę, że dziś uda mi się przeczytać więcej niż 2 strony książki. A Was zostawiam ze zdjęciami ze zdrowszych i bardziej słonecznych czasów, czyli sprzed tygodnia. Znalazłam je na kartach pamięci. Swoją drogą ładna to nazwa, “karta pamięci”, prawda?
P.S. Takie piękne kwiaty dostałam od przyjaciółki M. Dzięki nim moje home office już nigdy nie zostanie zbeszczeszczone zdechłymi żonkilami! Dziękuję <3
Idealne wiosenne zdjęcia na ten ponury dzień! Uświadomiły mi one, że niestety zaczął się sezon na osy i pszczoły i inne. Pierwszego kleszcza mamy już za sobą, mam nadzieję że ominą nas kolejne atrakcje. A wiesz, że kiedy pracowałam w firmie produkującej karty pamięci, zawsze wydawało mi się to dużo ładniejszą i treściwszą nazwą niż jakieś tam “nośniki”, haha ;)
Pracowałaś w firmie produkującej karty pamięci? Aga, gdzie Ty nie pracowałaś!!! :D
“Karty pamięci” to brzmi prawie jak stary, zakurzony album:) Ja ładuję wszystko na zewnętrzny twardy dysk, a potem łudzę się, że znajdę czas na uporządkowanie i wydrukowanie choć mikroskopijnej części wspomnień. A prawda jest taka, że kiedy choćby przypadkiem odpalę folder z fotkami to ginę na klika godzin. Przeraża mnie tylko utrata tych cenny danych bo papierowa forma wydaje się trwalsza.
Zdjęcia jak zawsze cudne. Zwłaszcza dwóch nicponiów kombinujących coś za łóżeczkiem:) Ehhh i zazdroszczę Wam ogrodu choćby nawet z nędznym widokiem sąsiadów:P
Wiesz, że dopiero Ty zwróciłaś moją uwagę na nazwę kart pamięci :-)? Rzeczywiście, fajna jest i taka symboliczna :-). Uściski
Jejku kiedy ta Kropka tak urosła?