“Ja by chciałam dzisiaj znów spać w fotelu!” – rzekła Kropka z bardzo naburmuszoną miną. “W fotelu było tat fajnie..” – dodała z miną rozmarzoną. Siedziałyśmy właśnie na dużej, rozwalającej się cegle. Cegła miała kolor.. no wiecie, ceglasty. Przed nami pyszniły się łódki, białe w środku, a na zewnątrz kolorowe, ich kadłuby odcinały się od błękitu jeziora.
Poraj.
Niby taki otrzaskany, typowy widok, myślę sobie. Niby taki banał, ale od stuleci uwodzi artystów malarzy, fotografów. Łodzie, trochę odrapana farba połyskująca w słońcu, a czasem jeszcze żagle! To połączenie bieli i błękitu, różnych odcieni wody i nieba jest obezwładniające..
Patrzę na jezioro, Kropka opowiada. Przeżywa te dwudniowe wakacje niesamowicie. Po całym lecie w ogrodzie nagle “podróżujemy”, śpimy z widokiem na zamek, w pięknym drewnianym hotelu śpimy! A obok jest plac zabaw, no i sam zamek też całkiem wyględny.. Kropka opowiada o wszystkim, co zdarzyło się poprzedniego dnia. A tymczasem jesteśmy w Poraju. Zatrzymał nas plakat z napisem “Poraj. Zalew Atrakcji”. Bo naszymi małymi roadtripami rządzą takie zasady, że możemy się zatrzymać, gdy coś nas zainteresuje, lub gdy chcemy odpocząć. Zwiedzanie zwiedzaniem, ale chwila wytchnienia jest czasem niezbędna, zwłaszcza gdy podróżujesz z tak licznym stadem.
Mąż z Młodym usnęli na kocu. Obok w gondoli postawionej bezpośrednio na trawie wierci się Lolek. Kropka opowiada dalej, ale na chwilę tracę wątek jej historii. Rozglądam się dookoła krytycznie. Zalew Atrakcji to to nie jest – myślę sobie. Może przegapiliśmy jakieś lepsze miejscówki, ale tutaj jakaś straszna buda-smażalnia, do której się nawet nie zbliżamy, parking, budynki jak z PRL, wybetonowany kawał brzegu, ogrodzenia wszędzie straszą.. Jedynie z naszej cegły ładny widok na keję i łódki. No i kawałek trawy i cień drzew, dzięki któremu możemy rozłożyć nasz koc, bo mimo września dzień jest upalny.
“Chłopaki trochę odpoczną i już będziemy jechać dalej” – mówię bardziej do siebie niż do niej. “Tu w sumie nie ma nic ciekawego do roboty..”
“Jest!” – zaprotestowała głośno Kropka. Bardzo głośno. I spojrzała na mnie wzrokiem pełnym zdumienia. Jakbym wyskoczyła ze straszną herezją!
“A może jest!?” – zreflektowałam się natychmiast, i wewnętrznie ganiąc się za wypuszczenie z siebie dorosłego zapytałam: “A co takiego tu jest do roboty?”
Kropka ułamała kawałek trawki rosnącej obok naszej cegły. Zamyśliła się na mikrosekundę i powiedziała nieco filozoficznie:
“Piasek… Trawa..”
Piasek, trawa.
Uśmiechnęłam się do siebie, bo to takie fajne jest przecież. Tyle zawiera się w tych słowach. Możemy z nimi jeździć, zwiedzać, pokazywać im cuda, zabytki klasy zerowej, top ten dzikich plaż i najbardziej malowniczych gór, najlepsze muzea, najwyższe wieże, największe pałace, najbardziej strzeliste kościoły. Wszystko możemy im pokazywać, ale dla nich to nie jest aż takie ważne. Wcale nie musi być “naj”. Ważne, że jedziemy razem, że mamy przygody, że jest różnorodnie. Nie musi być daleko, nie musi być najlepsze, bo przecież zawsze znajdzie się coś fajnego do roboty. Choćby ten piasek i trawa.
Zachwycają się zabytkowym drewnianym spichlerzem.. zresztą, jak tu się nie zachwycać! “Piękny!” – oznajmia Młody zadzierając głowę. Skaczą z radości, że będziemy tutaj spać. “Będziemy spać w foteluuu!” – cieszy się Kropka.
“W hotelu!” – poprawia Młody z powagą, po czym oboje okazują swoją radość z całkowicie niezamierzonym komicznym eufemizmem: “Huuujjjaaa, hujjaa”. Chyba już wspominałam, że oboje wciąż nie wymawiają “r”?
Jesteśmy już przy hotelu, ale cofnijmy się trochę. Ta historia musi mieć przecież jakiś początek.
Początek.
Zaczął się wrzesień. Wszędzie pusto, zero turystów, a po wsiach na przystankach dzieciaki widać w białych koszulach. Ci młodzi ludzie jeszcze wczoraj moczyli nogi w jeziorze, jeszcze wczoraj przesiadywali na murkach, skwerach, wystawiając piegi do słońca. A dziś w zbyt sztywnych kołnierzykach i niewygodnych bluzkach próbują ponownie wtłoczyć się w koła zębate społecznego współżycia. I poznają dotkliwie znaczenie słowa: “obowiązek”. Jak temu sprostać, gdy w głowie wciąż lato? A trzydzieści stopni w cieniu nęci, by odwrócić się na pięcie i zniknąć za zakrętem, zupełnie w przeciwnym kierunku niż szkolne mury..
Przecinamy te wsie naszym wesołym autobusem. Pięcioosobowym, lekko anarchistycznym, akceptującym wagary Młodego w pierwszym przedszkolnym dniu. Bo jedziemy na wycieczkę! Negujemy wrzesień, zaczniemy rok szkolny jak będziemy gotowi. Może.. może w przyszłym tygodniu!
Olsztyn pod Częstochową.
To ta pogoda nas tak natchnęła właśnie, bo akurat kilka dni wolnego, a we wszystkich prognozach przez cały tydzień piękna żółta słoneczność niezakłócona ani jednym obłoczkiem. Spakowaliśmy się więc naprędce (o ile można naprędce spakować pięć osób) i ruszyliśmy w drogę, rezerwując nocleg w ostatnim momencie. Nie musieliśmy tego robić, bo cel naszej podróży był całkiem niedaleko, idealnie na jednodniowy wypad z okolic Katowic z powrotem tego samego dnia. Nie musieliśmy, ale chcieliśmy obudzić się w ładnym miejscu, z jednodniowej wycieczki wyczarować sobie takie malutkie wakacje, zjeść śniadanie z widokiem na zamek, nie spieszyć się nigdzie.
Zamek Olsztyn.
Z hotelu – spichlerza na zamek jest bardzo blisko. Żar leje się z nieba, dzieci marudzą, że za ciepło, wodę wypijają w tempie ekspresowym. Chłoniemy widoki, małe miasteczko, sosnowe lasy dookoła, wille w tych lasach mają taki uzdrowiskowy klimat. Skały błyszczą w słońcu pośród zmęczonej, post-wakacyjnej zieloności, a niebo idealnie błękitne, jakby znało znaczenie słowa “fotogeniczne”.
Obiad zjadamy na “mieście”, chociaż dla niektórych wakacyjnym synonimem obiadu jest sterta frytek. Zresztą.. my sami też nie dajemy najlepszego przykładu. Jest też epizod komercyjno-konsumpcyjny: Młody naciąga nas na hełm rycerski dla siebie i księżniczkowy toczek dla siostry. Zazwyczaj unikam kupowania straganowego badziewia, ale tym razem ulegam, myślę o tych wszystkich przedszkolnych balach, na które z dnia na dzień trzeba wyczarować przebranie. Lepiej mieć jakieś rekwizyty w zanadrzu! Zapytałam Kropkę poważnie, czy nie woli jednak hełmu. Nie chciałam mieć na sumieniu wtłoczenia walecznej dziewczynki w schematy dyskryminujące płeć. Liczyłam, że będzie chciała hełm, ale ona już nie słyszała co mówię. “Toczek.. z welonem.. welon.. ślub.. biała suknia” – taki mniej więcej tok rozumowania przedstawiła mi po chwili. Oczy miała rozmarzone.
Złota godzina.
Pomysł, by zostać tu na noc był genialny. Po co wieczorem pakować się z powrotem do auta, gdy zamiast tego możesz odetchnąć wieczornym powietrzem, lekkim chłodem wrześniowym. Obserwować gry cieni, koncerty późnych słonecznych promieni, kładących się niziutko nad ziemią. Złoty spektakl światła i mgieł. A potem zapada noc, cicha, tylko samochody słychać czasem na pobliskiej drodze krajowej, taras spichlerza rozświetlony ciepłym blaskiem żarówek.
A rano znów śniadanie na kocu, w półcieniu, tuż pod zamkiem.
Mirów i Bobolice.
Zatrzymuję naszą historię. Przewijam do przodu tak, że minęłam już w pośpiechu śniadanie na trawie, kawkę, serniki pyszne pod bezową pianką, siedzenie w wiklinowych fotelach z tym rozkosznym widokiem na zamek, na las. Dziecięce oglądanie bajek w hotelu, dzięki czemu było pół godziny na zebranie myśli i plecaków. A potem podróż, cały ten Poraj i już w zasadzie dotarliśmy do finiszu, na koniec serwując rodzinie jeszcze dwa imponujące bliźniacze zamki. Jeden niedawno odbudowany (Bobolice), a drugi zabezpieczany właśnie, doprowadzany do stanu “zadbanej ruiny” (Mirów). Kiedyś tam wrócimy, by obejrzeć je jak należy, tym razem zadzieraliśmy tylko głowy stojąc obok, bo czas wracać do domu..
Na koniec jeszcze trochę zdjęć z całej wyprawy.
Po więcej wpisów o naszych lokalnych wyjazdach zapraszam do zakładki menu Śląskie – Miejsca.
Przepiękne zdjęcia!!! Tylko pozazdrościć takich wycieczek ;)
Piękne! Naprawdę podziwiam Was za Waszą organizację, spontaniczność i umiejętność doceniania różnych drobiazgów… Jesteście super rodzinką ?
…Kropka w tym powiewających welonie…:D cudo!
Piękna ta wycieczka! Zamki wszystkie piękne chociaż te w Polsce nie potrafią mnie tak zachwycić jak Spišsky Hrad na Słowacji. Polecam na dalszą wycieczkę.
Oj tak, słowackie zamki wymiatają. Zwiedzałam je w czasach, gdy były.. Czecho..słowackie :)
Piękna ta Wasza wycieczka!
Piasek i trawa, uwielbiam:)
Moi tez nigdy nie mają dosyć. Wczoraj synek zakomunikował nam w samochodzie (zanim padł), że trzy noce to za mało na wakacje:D