Młode matki to dość specyficzne stworzenia. Lubią organizować się w większe grupy, by bez skrępowania szczebiotać o ostatnich newsach typu gorączka, ząb i szczepienie. Gdy siedzę wśród nich nie mam zwykle zbyt wiele do powiedzenia i odpływam myślami gdzieś daleko. I czuję się jakoś inaczej.. czuję się jak wilk w owczej skórze.
Fizjologiczne fakty są przeciwko nam. Naukowcy dowodzą, że w pierwszym trymestrze ciąży mózg się uspokaja, spada jego aktywność, a w ostatnim trymestrze dosłownie się kurczy. Po porodzie ponoć wraca do normy, ale gdy obserwuję młode mamy, to czasem mam poważne wątpliwości, czy faktycznie.
Na szczęście są też “złe matki”, które postanowiły zachować swoją tożsamość i nie pozwoliły mózgowi, by zmniejszył się w czasie ciąży.. za bardzo. Troskliwość, miłość i uważność – tak, ale nie kosztem zmian w osobowości. Macierzyństwo nie jest dla nas usprawiedliwieniem dla braku zainteresowań i aspiracji, do zagarnięcia wszelkich dziedzin życia przez niewielkie, lecz bardzo zaborcze stworzenia. Podpisuję się pod tym rękami i nogami. Taką “złą matką” mogę być z podniesioną głową! Uwielbiam też spotykać się z innymi “złymi matkami”, które po serii wzajemnych zachwytów nad potomstwem potrafią płynnie przejść do zwyczajnej dorosłej rozmowy.
Akt 1.
Przyjechały do mnie na wieś, by odpocząć w ogrodzie, pogodowa aura popchnęła nas jednak w stronę wywczasu domowego. Zawsze w takich chwilach dziwi mnie własna naiwność – serio mam nadzieję, że wypijemy niespieszną kawę, przegryzając słodkościami i że będziemy spokojnie rozmawiać, podczas gdy dzieci zajmą się zabawą.
Zuzia (itsmillyme.com), Agnieszka (radoshe.pl) i ja połączyłyśmy siły naszego potomstwa, puszczając maluchy w czterosobowy samopas. Dom aż złapał się za fantomiczną głowę, gdy Milly, Matylda, Kropka i Młody ruszyli do ataku, pladrując wszystko co stanęło na ich drodze.
Wyglądali przy tym naprawdę rozczulająco nawiązując pierwsze społeczne relacje (Młody przez cały czas nakłaniał młodsze koleżanki do picia. Hmm). A my mogłyśmy rozmawiać chyba tylko wtedy, gdy ich małe buzie zapchane były truskawkowym tortem bezowym, takim, wiecie – z mascarpone.
Pojechały późnym popołudniem, usiłując uprzednio sprzątnąć pobojowisko po zabawie i mając wielkie poczucie winy, że zostawiają mi dom “w takim stanie”. Zapewniłam je więc zgodnie z prawdą, że to zupełnie naturalny stan dla naszego mieszkania. Niebo rozchmurzyło się, wyniosłam się więc z maluchami do ogrodu.
Akt 2.
Przyschnięta trawa szeleści pod moimi stopami. Dawno nikt tu nie kosił, więc jak okiem sięgnąć jaśnieje koniczyna, a w morzu jej białych główek fruwają niezliczone ilości pszczół. Idę ostrożnie przez tę brzęczącą łąkę, która wibruje w uszach w duetach z piłą tarczową z pobliskiego zakładu kamieniarskiego na zmianę z kosiarką do trawy w rękach sąsiada za płotem.
Ogród naprawdę zmienia się z tygodnia na tydzień, obecnie wzięty we władanie przez różane krzewy i dojrzałe wiśnie. Pierwsze porzeczki, maliny i poziomki rumienią się na swoich krzaczkach.
Dzieciaki są w owocowej euforii, najchętniej wyjadłyby brudne wiśnie z drzewa, muszę użyć całego matczynego autorytetu by je przed tym powstrzymać. Zbieramy co się da do zielonego wiaderka, a już w domu rzucają się na posiłek, rozchlapując czerwonym kolorem po buziach, po ubrankach i kuchni. Następnego popołudnia pieczemy z Młodym wiejski placek owocowy. Pomagam mu odmierzać proporcje składników przy pomocy szklanki. A on w swoim własnym kucharskim fartuszku aż pęcznieje z dumy i z wielką uwagą miesza składniki w wielkiej misce, wysypując jedynie kilkanaście procent zawartości na stół i podłogę. To zadziwiające jak odpowiedzialnie stara się postępować trzylatek, gdy tylko da mu się poważne zadanie do wykonania! Taki już duży! – wzruszam się mimowolnie.
Bycie “złą matką” nie wyklucza fajnego spędzania czasu z dziećmi. I kochania ich bezwarunkowo.
Akt 3.
Mąż wraca z pracy. Zagląda w garnki, po czym decyduje się jednak na ten dymiący jeszcze owocowy placek. Ja maluję oko jedno, drugie i już płynę po schodach jak na skrzydłach, czekam pod bramą na mój transport, który podjeżdża po chwili. Tym razem wszystkie dzieci zostały pod troskliwą opieką ojców bądź dziadków, a matki wybrały się same na spacer.
Nie był zbyt długi spacer, jeśli weźmiemy pod uwagę pokonaną odległość.
Trwał jednak dość długo i zmieniał stopniowo klimat. Z ogródków kawiarnianych (wiadomo gdzie) wprost w ogródki piwne, a stamtąd wreszcie na plażę. Bezwietrzny wieczór, podczas którego można usiąść na piasku. Obserwować cienie na powierzchni wody i ostatnie promienie chowające się za budami z żarciem. Zapada zmrok, okolica się wyludnia, a ja mogłabym tak siedzieć całą noc, przez całe lato! Nawet tego piwa aż tak bardzo nie potrzebuję – sama świadomość, że jestem poza domem w porze kąpania i usypiania potomstwa, że siedzę sobie wolna i szczęśliwa na plaży – jest wystarczająco upajająca. Browar to tylko dodatek, co nie zmienia faktu, że z ochotą zmierzam po kolejny.
Najfajniejszy skutek prowadzenia bloga to bezcenne, żywe znajomości, które napatoczyły się po drodze. Zupełnie się ich nie spodziewałam puszczając w eter swoje pierwsze teksty.
Zuzia i Agnieszka to te najlepsze z najlepszych, totalne “the best of’y” przeniesione na grunt prywatny, na którym jest jeszcze fajniej niż na tym wirtualnym. Najlepsze “złe matki” w całym internecie :).
P.S. Zdjęcia są autorstwa Agi, Zuzy i mojego. Mówiąc w skrócie.
Aaaaaaaaaaaaaa. Uwielbiam Was! Sorry, za ten tryskający inteligencją komentarz, ale zaprawdę brak mi słów na więcej :):):):)
Pozwól, że napiszę równie inteligentną odpowiedź:
<3!!!
Cudnie Wam! Zazdroszczę ‘nie bycia w domu w porze kąpania i usypiania’ , choć zdecydowanie bardziej, po prostu że macie siebie. Biorąc pod uwagę moje realne nie tylko wirtualne, uwielbienie czyste dla Zuzy, ‘ kupuję” Was wszystkie w ciemno :)
Bo my wszystkie.. “ociekamy zajebistością”, jak to się mówi w gimnazjum ;)
Ale Wam fajnie :) Ja też uwielbiam nie być w domu w porze… w jakiejkolwiek porze ;) Taka ze mnie “zła matka” :) I mam ogromną nadzieję, że moje blogowanie przyniesie mi równie ciekawe przyjaźnie… Lovam Twojego bloga z tą jego mega naturalnością. Pozwalam sobie przesłać buziaki :)))
Przesyłam zwrotne buziaki! Dziękuję za przemiły koment.
Jako bloger żywię się takimi komentarzami i one utrzymują mnie przy życiu.
Poproszę więc częściej <3
Faaajny wypad :) Należy się każdej mamie taki :) A już trzem, to dopiero!
Matki wariatki :)
Takie złe matki chyba są najlepsze! :)
Jasne! Złe matki mają moc!! (ze złej strony mocy:)
Ale fajnie Wam było! Zazdroszczę mocno:)
Też uwielbiam obserwować pierwsze relacje moich dzieci z rówieśnikami.
A ten ogród Twój…. Ach i och, jaka to cudowna sprawa – i dla Ciebie i dla dzieci.
I wypad z dziewczynami…. Też planuję taki niedługo, nad rzekę, z bezdzieciatymi koleżankami co prawda, ale może to i lepiej;)
Takie ‘złe matki’ są najlepsze na świecie, chociaż tak sobie myślę, że nie ma chyba co tak się etykietować;)
Pozdrawiam, i chciałabym do Was chętnie dołączyć:)
Oj Pola, widzisz że etykieta w cudzysłowie :))
Jak tylko będziesz w okolicy to jesteś bardzo, bardzo mile widziana na naszych spotkaniach <3