Nie zauważyłam jej od razu. Wysunęłam się leniwie z mojego przedziału, rozprostowałam kości i już-już miałam lekko wyskoczyć na peron napawając się świeżo zyskaną niezależnością, gdy spojrzałam obok. Stała z torbą podróżną przewieszoną przez ramię i drugą torbą, taką jakie dowiesza się do wózków. W jej ramionach beztrosko wierzgał chłopczyk w wieku około dwóch lat, a jedną ręką dodatkowo trzymała złożony wózek spacerowy.
Właśnie w ten sposób zamierzała wysiąść z pociągu.
Czy ktoś zwrócił na nią uwagę? Wszyscy pasażerowie, każdy w swojej bańce, każdy w swojej lekkości bytu obarczonej komfortowym bagażem w postaci li i jedynie podróżnej torby. Nie, nikt nie zwrócił uwagi. Peron był wysoki, dziura między pociągiem a peronem dość duża. Wzięłam od niej wózek i torbę, wystawiłam na peron. Wysiadła bezpiecznie, podziękowała lekko zdumiona.
Wszyscy rodzice wiedzą doskonale, że rozjuszony dwulatek potrafi zdobyć się na parę minut nadludzkiej siły, ciężkiej do okiełznania, połączonej z wierzganiem kopytami i dramatycznymi wygięciami pleców. A co by było gdyby akurat wózek się zachwiał, dziecko bryknęło i wyrwało się z objęć podczas wysiadania? Widzicie te nagłówki o niedobrej matce, o nieostrożnej, narażającej życie? Falę hejtu, oburzone komentarze “ja to bym nigdy tak nie postąpiła”. I zawsze obarczanie winą tych, co ucierpieli, wnikliwe analizy sytuacji dokonywane przez mądre wirtualne głowy, które niestety w realnym świecie nie okażą bliźniemu choćby niewielkiego wsparcia.
Odkąd jestem mamą nagle zaczęłam dostrzegać te niewidzialne bohaterki.
Ze wstydem przyznaję, że gdy byłam bezdzietna nie interesowało mnie jak jakaś matka sobie logistycznie poradzi z przejściem przez ruchliwe skrzyżowanie z wózkiem i potomkiem w wieku uciekającym, albo jak wysiądzie z pociągu. Oczywiście gdyby poprosiła mnie o pomoc, pewnie bym pomogła. Szkopuł w tym, że wówczas matki małych dzieci wydawały mi się istotami z kosmosu, ociężałe, obwieszone tymi wszystkimi dziwnymi gadżetami, nie wiadomo do czego służącymi. No i te dzieci jeszcze, głośne, obsmarkane.. Rety, na wszelki wypadek lepiej trzymać dystans!
Zdecydowanie to nie był znany mi świat. Podkreślam, że nie byłam nieuprzejma, brakło może trochę refleksji i empatii. Większość ludzi chyba tak ma – zwyczajnie nie pomyśli, że człowiek obok nas z jakiegoś powodu wymaga niewielkiego wsparcia. I to nie tylko matki – są przecież osoby starsze, chore, niepełnosprawne. Spory kawał społeczeństwa, który nie zawsze może być samodzielny i któremu przydałaby się czasem pomocna dłoń.
Przestrzeń publiczna, mimo że coraz bardziej przyjazna młodym rodzicom (przynajmniej ta komercyjna – przewijaki, w wielu miejscach, etc.) w dalszym ciągu przepełniona jest ciężką atmosferą tworzoną przez współobywateli. Podejrzliwość, zniecierpliwienie, ocenianie z góry, wtrącanie się, a nawet straszenie cudzych dzieci (domena seniorów :), ale brak konkretnej pomocy.
I tu pojawi się gorzka teza.
Mam wrażenie, że nasze społeczeństwo straciło swoje podstawowe funkcje, takie jak wychowanie kolejnego pokolenia. Stare afrykańskie przysłowie mówi, że potrzeba całej wioski, by wychować jedno dziecko.
Wioski wyrozumiałej, przyjaznej, wspierającej. A nasza “wioska” utraciła te zdolności, matka została z dzieckiem sama jak palec. Przyjęło się, że matki powinny być niewidzialne – nie powinny narzekać (bo to oznacza, że są roszczeniowe) i powinny bezszelestnie przemykać po chodnikach utrzymując latorośle w ryzach, generalnie zwrócimy na nie uwagę dopiero wówczas, gdy coś im się nie uda. Wtedy oczywiście uznamy, że są nieodpowiedzialne albo krytycznie rzucimy, że wszystko przez to “bezstresowe wychowanie”.
Prawdę mówiąc moje doświadczenia w tej kwestii nie są złe, ale to głównie dlatego, że rzadko bywam w przestrzeni publicznej sama ze Stworami. Zaskakujące, że gdy kobieta pojawia się z potomstwem w towarzystwie męża wtedy wtrącające się zapędy społeczeństwa topnieją. Sama staram się korzystać z różnych okazji, by pobyć w przestrzeni publicznej bez małej łapki wciśniętej w moją dłoń i pewnie dzięki temu unikam wielu stresujących sytuacji, które są codziennością wielu innych mam.
Tak jak w scenie z pociągu, czasem wystarczyłoby trochę empatii i wyrozumiałości. Nie jest naszym obowiązkiem nikomu pomagać, z drugiej strony gdy czytam przerażające komentarze w sieci (wiecie, te w stylu “jak rozkładały nogi to niech teraz sobie radzą”, “dlaczego mam się przejmować cudzym bachorem?”, “z bachorem to najlepiej siedzieć w domu, po co się pcha do pociągu/sklepu/restauracji!” i tym podobne) to myślę sobie..
Zamiast zastanawiać się “dlaczego mam komuś pomagać?” może dobrze by było czasem się zastanowić “dlaczego nie?”.
Czy zbiednieję od niewielkiej pomocy, przepuszczenia w kolejce, ustąpienia miejsca, dobrego słowa? Albo uśmiechu do rodzicielki z wyrywającym się drącym w niebogłosy “potworem”? Ona naprawdę nie ma lekko, po co jeszcze te gromy rzucane oczami przez postronnych, oburzone spojrzenia jakby była najgorszą matką na świecie.
Zauważyłam też, że duża porcja internetowej niechęci (mówiąc delikatnie) skierowanej wobec rodziców z dziećmi pochodzi od ludzi bardzo młodych. To oni piszą o “gówniakach” i “obleśnym wywalaniu cyców” przez matki karmiące, to oni są nietolerancyjni wobec obecności dzieci (nawet tych spokojnych) w lokalach. To ludzie, którzy jeszcze niedawno sami byli dziećmi! Niestety ich rodzicielki najwyraźniej nie rozmawiały z nimi, nie opowiadały o tym jakimi trudami i znojami matczynymi była wybrukowana dróżka prowadząca tych młodych ludzi w stronę nastoletniej prawie-dorosłości. Nie uczuliły ich na to, że matki z dziećmi to bardzo ważna (i bardzo potrzebna!) część społeczeństwa, której należy się szczególna opieka.
Staram się opowiadać moim Stworom o tym jak byli mali (chociaż dalej są mali, ale uwielbiają historię o sobie w roli niemowlaków:), opowiadam im jak czasem bywa trudno matkom małych dzieci, zwłaszcza w miejscach publicznych. I mam zamiar dalej im o tym mówić. Być może gdy będą zblazowanymi nastolatkami i zobaczą kobietę karmiącą dziecko albo w komunikacji miejskiej panią z ciążowym brzuszkiem, to im się przypomni jedna z historii. O ich własnej mamie, która karmiła piersią, o tym, że czasem byli głośni i trudni do zniesienia dla postronnych. Bo każde dziecko czasem takie jest. KAŻDE! Albo historię o ich własnej mamie, która będąc w ciąży straciła przytomność w autobusie, a ludzie byli oburzeni, że się spóźnią do pracy, że może lepiej będzie tę panią zostawić na poboczu (true story: tutaj).
Myślę, że najwyższy czas budować świadomość w nowym pokoleniu, by w przyszłości nie było tyle niechęci względem młodych rodziców i ich potomstwa.
I ja tu nie mówię o skrajnościach, o “madkach”, które faktycznie są roszczeniowe i pozwalają swoim “rozwrzeszczanym bachorom” na wszystko. Mówię o zwyczajnej większości rodziców, która zachowuje się przyzwoicie, a i tak zbiera kupę hejtu i “dobrych rad” i wtrącania się od przypadkowych ludzi, a odrobiny pomocy w potrzebie to raczej nigdy.
Można też wybaczyć klasycznej “matce wózkowej”, że na placu zabaw siedzi na ławce i łypie na dziecko znad telefonu. Prawdopodobnie od rana leci ze ścierą po domu, układa puzzle, czyta kartonowe książeczki, rozwiesza pranie, obiera kartofle i wreszcie nadszedł ten moment, gdy wyrobiła się z pracą i elementami edukacyjnymi w życiu dziecka i mogli wyjść na powietrze. Dziecko już roznosiła energia, teraz wreszcie się bawi samo. Matka więc siedzi, obserwuje z bezpiecznej odległości. I zaraz się okazuje że to źle, powinna jak rasowy “helicopter parent” asystować, podawać foremki, klaskać przy zjeżdżalni.
Tak jakby ona nie była człowiekiem potrzebującym – jak każdy – zwyczajnego głębokiego oddechu!
Na koniec cytat z Agnieszki Stein:
“Tylko ten, kto siedział kiedyś przez cały dzień sam na sam z małym dzieckiem, wie, jak silne emocje budzi jego zachowanie, kiedy potrzeby dorosłego są niezaspokojone i jest on emocjonalnie wypalony. Jak łatwo wtedy o wybuch złości, podniesiony głos, szarpnięcie dziecka, a czasem łzy”.
Przysługa – nie rada.
Rodzice małych dzieci bardzo potrzebują wsparcia bliskich osób – nie dobrych rad, opinii i teoretyzowania, ale prawdziwego wsparcia. Konkretnej pomocy, dzięki której mogą się wyspać, wyjść do ludzi, wziąć kąpiel, czy w spokoju zjeść posiłek. W przestrzeni publicznej natomiast większość rodziców potrzebuje jedynie odrobiny wyrozumiałości. Uśmiechu. Tego, by nikt ich nie oceniał na podstawie pięciominutowego wycinka z ich życia, nie przyklejał łatki złego rodzica z byle powodu.
Stąd właśnie moi drodzy płynie wniosek że olbrzymia część “dobrych rad”, którymi obdzielani są młodzi rodzice jest z dupy zupełnie. Nikomu niepotrzebna. A propozycja pomocy zawsze w cenie.
Bardzo jestem ciekawa Waszych doświadczeń. Czy będąc z dziećmi “wśród ludzi” doświadczacie raczej przyjaznych reakcji? Zdarzył się Wam jakiś hejt od postronnych (uzasadniony lub nie)? Piszcie w komentarzach!
Ano zycie. Sama staram sie nie byc rozszeniowa ale tez czasem szlag mnie trafial jak synek mial faze na pociągi, czyli czesto odbywalismy w ramach spaceru przejazdzke na dworzec ?, on trzylatek, roczna córa w wozku (niezbyt go kochajaca) w tramwaju ludzi dosc tak, kilku z nich spokojnie mogloby pomoc z wysiadaniem ale jakos tak jak zbieralam sie z majdanem do wyjscia wszystko co za oknem albo w telefonie bylo super ciekawe…haha. Poproszeni o pomoc oczywiscie zawsze pomogli tak wiec tragedii nie ma ? ja sama w epoce przed dziecmi (matko, kiedy to bylo w ogole ?!) tez nie zauwazalam takich sytacji. Żeby jakos przetrwac te nasze eskapady czesto czekalam na tramwaj niskopodlogowy zeby byc niezalezna. To poczucie panowania nad wlasnym zyciem z dwojka maluchow uwieszonych u nogi – bezcenne ??
No właśnie – nie to, że wymagamy jakiejś pomocy, ale fajnie by było, by społeczeństwo było po prostu odrobinę wrażliwsze.
By ludzie dostrzegali, że obok jest człowiek, że może można mu trochę ułatwić, czasem taka mała pomoc nic nie kosztuje.
Aha – zdjecia super, jak zawsze ?
Dzięki! Zdjęcia z października, jeszcze liście na drzewach.. no jestem trochę do tyłu z publikowaniem, przyznaję :D :D
Świetny tekst! I dokładnie tak jak piszesz – pomoc, a nie rady!
Ja raczej sie nie spotykam z hejtem, czy karcacymi spojrzeniami (może dlatego że mam takie idealne dzieci, haha ;P), ale z pomocą też niekoniecznie. W ostatniej ciąży, we wszystkich kolejkach moj brzuch był jakoś niewidzialny;) za to z pozytywów, jak z bandą moich dzieci podchodzę do przejścia, to samochody sie przeważnie zatrzymują
Tak – niewidzialny brzuch, znany temat :D :D
Tylko kasjerki w rossmanach i innych sklepach zauważały i wołały od razu do kasy. No i oczywiście te oburzone spojrzenia innych ludzi, którzy musieli ustąpić. Bo przecież ciąża to nie choroba!
Nasze społeczeństwo zrobiło się w ostatnich czasach strasznie obojętne na to co dzieje się wokół. A jak z dobrego serca chcesz komuś pomóc to często ludzie są zaskoczeni, nie wiedzą jak się zachować. Miałam podobne doświadczenia będąc w ciąży czy jadąc z córką do lekarza na szczepienie – rzadko ktoś ustąpił miejsca w tramwaju lub pomógł wstawić wózek do wagonu.
Ostatnio zauważyłam, że na matki z dziećmi, zwłaszcza więcej niż jednym patrzy się przez pryzmat “500+” – z pejoratywnym wydźwiękiem.
Faktycznie coś jest z tym 500 plus. Mimo że zaszliśmy w ostatnią ciążę jeszcze zanim obecna władza wygrała wybory i tak wiele komentarzy słyszałam o tym, że pewnie się połasiliśmy na kasę od podatnika :D :D
Hejtu moze nie, ale zdarzylo sie kilka nieprzyjemnych sytuacji. Z kolezanka i jej synkiem, o miesiac starszym, ale motorycznie nie tak daleko rozwinietym jak moja corka bylysmy na placu zabaw. Podczas gdy on z trudnoscia wstawal, moj roczniak smigal pewnie. I nie wiem, jak to sie stalo, ale odkryla, ze jak sie go popchnie, to siada, oczywiscie na sygnale. Zrobila sobie z tego zabawe. Ja, mimo roku niespania, bylam z tych anielskich matek, ktore tlumaczai jeszcze raz tlumacza, negocjuja, petraktuja i sa pelne zrozumienia dla rozwoju dzieci. I teraz probowalam perswazji – zeby tak nie robila, ze jego to boli, ze nie jest to przyjemne, ze to nie jest zabawa, a przynajmniej nie dla niego. Kiedy popchnela po raz trzeci – wybuchnelam. Nakrzyczalam na nia tak, ze az sie skulila. Oczywiscie jakas mama zainterweniowala, zebym tak nie wrzeszczala. I rozumiem ja – widziala mala slodka dziewczynke kulaca sie ze strachu przed matka-wariatka. Paradoksem bylo to, ze naprawde to nie bylo absolutnie moje reprezentatywne zachowanie. Po prostu nazbieralo sie, chroniczne niewyspanie, presja, wstyd z zachowania mojej corki w stosunku do synka kolezanki. Na zewnatrz wygladalo to jednak inaczej.
A drugi raz pamietam sasiadka powiedziala do mojej szalejacej dwulatki “O, jaka biedna”. I to prawda – dzieci sa biedne, bo nie radza sobie z emocjami, ale wtedy sobie pomyslalam, ze biedna to jestem ja. I czesto potem, kiedy widzialam taka scenke to staralam sie powiedziec tej innej mamie cos milego, cos w stylu, ze to przejdzie, jest normalne, albo wlasnie, ze dziecku tez nie jest latwo. Jak zaczelam prace, kolezanka powiedziala mi, ze jej synek ma dwa lata. A to bylo kilka lat temu, gdzie w ogole nie bylo tematu #regretparenthood tylko jednorozce rzygajace tecza. Powiedzialam jej wtedy: “O to pewnie nie macie teraz lekko” i widac bylo z jaka ulga przyjela to zdanie i jak zaraz sie otworzyla.
Moja kolezanka ma blizniaki. Okolo roku jedno z dzieci sciagnelo na siebie goracy czajnik. A chodzilysmy wtedy wszystkie na zajecia z maluchami, z moja corka wtedy. Zszokowala mnie wtedy reakcja innych mam, bo nasza druga kolezanka wygadala od razu przyczyne nieobecnosci tamtej kolezanki. Wtedy wlasnie po raz pierwszy nasluchalam sie, ze inne mamy to by nigdy, ze wiadomo, ze dziecko sie pilnuje, ze wrecz nigdy foracej wody nie gotuja, bo przeciez wiadomo. Wszystki wiedzialy lepiej i byly duzo lepszymi matkami, ktorym takie rzeczy nie moglyby sie zdarzyc. Szkopul w tym, ze zadna z nich nie miala dwojki maluchow w domu, ale wszystkie czuly sie podniesione na duchu tym, ze nie sa takimi zlymi matkami. Wtedy po raz pierwszy zwrocilam uwage na brak solidarnosci. A to byl wypadek, przy ktorym obecni byli oboje rodzicow, ta przyslowiowa chwila nieuwagi gdy dziecko pociagnelo za kabel. Notabene – dzieki blyskawicznej pierwszej pomocy i wezwaniu karetki dziecko mimo znacznych oparzen wyleczylo sie calkowicie i bez sladow.
No właśnie – brak solidarności. I takie patrzenie z góry na innych, zwłaszcza gdy komuś podwinie się noga. A tak naprawdę wypadki chodzą po ludziach, mimo oczu dookoła głowy każdemu coś się może przydarzyć :(
Ja mam dobre doświadczenia – ostatnio kilkakrotnie musiałam targać wózek z dwulatkiem po stromych schodach i za każdym razem otrzymywałam propozycję pomocy właśnie od zblazowanych nastolatków.
Może też byli uwrażliwieni przez takie mądre mamy jak Ty :)
Jak dobrze, że są takie nastolatki! :)
Zastrzeżenie – piszę z pozycji staruteńkiego dziadka.
Po pierwsze tytuł wpisu wydaje mi się nazbyt dramatyczny. Dysfunkcyjne, znaczy niedostosowane. Całe społeczeństwo. To chyba nadmierna generalizacja.
Opisany przypadek zakwalifikowałbym raczej do obojętności, lenistwa.
Jako staruszek mam skłonność do porównywanie starych i nowych czasów. Wydaje mi się, że sytuacja z jednej strony się poprawia – tematy rodziny, wychowania, problemów z dziećmi, są szeroko omawiane. Kiedyś była to prywatna sprawa. Matka z dzieckiem i wózkiem w pociągu – w tamtych czasach zadanoby pytanie – a gdzie ojciec?
A druga strona? Za tę uważam alienację, zmniejszanie się sfery osobistych kontaktów międzyludzkich. To prowadzi do obojętności a również do niepewności. Coraz wiecej osób, w konfrontacji z jakąkolwiek życiową sytuacją czuje się niepewnie, nie wie jak sie zachować. W rezultacie udaje, że nie widzi.
Za moich czasów wpajano reguły: zdejmij czapkę, pocałuj w rękę, ustąp miejsca, itp. To była tresura – czy to była dobra metoda? Nie mnie na to odpowiadać.
Dziękuję za ten komentarz i za nową perspektywę odnośnie tematu, zwłaszcza porównanie z dawnymi czasami.
Tytuł – może faktycznie trąci dramatyzmem, ale jakoś mnie ostatnio uwiera ten brak wspólnoty i poczucia wśród ludzi, że przyszłe pokolenie to wspólne dobro, a nie jakiś wstydliwy fragment społeczenstwa, który należy schować w oczekiwaniu aż się ucywilizuje.
Oczywiście pod wieloma względami matki mają one obecnie większą swobodę niż kilkadziesiąt lat temu, chociaż z opowieści mojego Taty wiem, że dawniej było to naturalne, że małe dziecko, również niemowlę, było tam gdzie mama (na jarmarku, w kościele, podczas prac w polu) oraz to, że w razie potrzeby należało je nakarmić piersią. W tym sensie matka była świętością i nikt nie kwestionował sensu jej obecności (oraz dziecka) wśród ludzi. A obecnie słyszy się o tym dość często.
Odnośnie współczesności – alienacja wśród ludzi faktycznie postępuje i mam wrażenie, że są czasem bardzo zaskoczeni, gdy ktoś obcy odezwie się do nich w miejscu publicznym. Tak jakby już to było naruszeniem ich prywatnej przestrzeni!
Starsi ludzie są zupełnie inni, często inicjują kontakt i z chęcią wdają się pogawędkę, na przykład w kolejce u lekarza, a ja ostatnio zazwyczaj postanawiam schować telefon czy książkę i wysłuchać co też mają do powiedzenia. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się bym ten czas uznała za stracony.
Serdecznie pozdrawiam!
Uważam, że to czesto jest wynikiem wpajanego nam hasła “młodszy ustepuje starszemu”. Ludzie, którzy nie mają dzieci, nie mają też pojęcia dlaczego powinni ustąpić trzylatkowi w autobusie. Ja też nie wiedziałam.
No ja również nie wiedziałam! Składam samokrytykę, po prostu nie zdawałam sobie z tego sprawy.
Chociaż gdy przeczytałam kiedyś komentarz pana, który nie rozumie dlaczego on ma ustępować kobietom w ciąży, skoro sam ma mięsień piwny, a to niemal to samo, no na serio potok niecenzuralnych słów ze mnie popłynął :)
Jakieś granice ignorancji jednak być powinny :D :D
Mnie tez to wpajano. Kiedys, jeszcze jako kilkulatka, pozwolilam sobie zajac miesce w tramwaju i do dzis pamietam, jak babcia mnie zrugala, strasznie wstyd mi bylo. Bedac mama uwazam, ze dzieci do wieku wczesnoszkolnego powinny siedziec, ale juz starszym nic sie nie stanie, jak postoja (pomijam oczywiscie dziecko chore, kontuzjowane itp.). W Niemczech ogolnie temat ustepowania miejsca jest traktowany zupelnie inaczej, ale to dluga historia. Moje uczulam, zeby byly uwazne, wpajam raczej polska niz niemiecka kindersztube. Ale mam wlasnie juz dzieci starsze – dziesieciolatka juz postoi bez zadnego problemu, prawie pieciolatek dal rade w Zaduszki bez marudzenia. Sama dopiero od niedawna zwalczam odruch zrywania sie z miejsca, tlumaczac sobie, ze w moim wieku mam prawo przysiasc, i ze sa mlodsi. Z drugiej strony ostatnio przeczytalam ksiazke na temat szkodliwosci siedzenia, niby rzecz znana, ale uswiadomila mi po prostu, ze sama sobie pracuje na rozne schorzenia i od tej pory stoje chetniej. :)