Zupełnie niespodziewanie Młody pokochał sztukę. I to od razu z grubej rury zaczął – od Vincenta Van Gogha! Pewnego dnia Ciocia K. (moja siostra) pokazała mu album z obrazami, gdy był z wizytą u dziadków, a on po prostu przepadł. Zakochał się w tych obrazach i ciągle prosił, by je znów oglądać.
Cóż było robić? Wyciągnęłam nasz album, bo co jak co, ale książek o malarstwie to u nas w domu nie brakuje. Na szczęście Van Gogha mam w wersji miękka oprawa, antykwariat, cena 15 złotych wypisana na obwolucie, kupiony chyba jeszcze na studiach. W każdym razie nie jest to jeden z tych kosztownych albumów, z którymi obchodzę się z wielką nabożnością i delikatnością. Oczywiście pilnuję, by maluch nie zmaltretował lektury, ale nie boję się go z nią zostawić.
Ogląda więc. Kontempluje. Rozmyśla, zastanawia się. Zadaje masę pytań.. Co ciekawe nie akceptuje za bardzo innych twórców. Cezanne go nudzi, Picasso denerwuje, a Dali zaskakuje. Po szybkim przewertowaniu innych albumów i tak wraca wiernie do ukochanego holenderskiego malarza. Interesuje go symboliczna postać siewcy – dawcy życia, kroczącego po polu przy wielkim złotym słońcu. Przygląda się tym obrazom jak zahipnotyzowany. Pamiętam, że też fascynowały mnie te obrazy w młodości.. ale miałam wówczas naście lat. A nie prawie dwa!
Ciocia K. z premedytacją pyta malucha o różne elementy fizjonomii Van Gogha – “a gdzie Van Gogh ma nos?” – Młody pokazuje nos – “A gdzie Van Gogh ma oko?” – Młody wskazuje na oko – “A gdzie Van Gogh ma ucho?” – pyta Ciocia z powagą. “BABUM!” – wykrzykuje Młody swoje ulubione słówko, oznaczające, że czegoś brak. No tak, wszak to “Autoportret z obciętym uchem”.
Wygląda na to, że do dzieci trafiają nie tylko “książki dla dzieci”. Że nie zawsze trzeba wszystko do nich dostosowywać, upraszczać, infantylizować (jest takie słowo?:). Bo maluchy poradzą sobie z poważniejszą księgą, znajdą oko na ekspresjonistycznym portrecie, rozpoznają lampę w dziewiętnastowiecznej latarni i bez problemu odnajdą wszelkie owoce i warzywa na staromodnej martwej naturze.
Czy miłość do tego artysty można wytłumaczyć obecnością starego dobrego “Siewcy” na naszej sypialnianej ścianie? To oczywiście oryginał, lecz póki co nie na sprzedaż:).
Ach! Och! [rozpływam się w zachwycie nad Młodym]
PS. Kolor Waszej sypialnianej ściany <3
I wcale sie nie dziwię…kubizm może denerwować i męczyć :-)
prawda :))
Kurczę, takie zainteresowania u dwulatka – naprawdę niespotykane! Może wykluje się z tego wielka artystyczna kariera:)
myślę, że dziecko interesuje się tym, co go otacza.. teraz akurat trafiło na Van Gogha, w zeszłym roku mieliśmy etap szału na gazetkę z Castoramy. Byłam obkuta w glebogryzarki i rodzaje węży ogrodowych jak mało kto :)))
Może z małego wyrośnie drugi Picasso :) Słodki jest do schrupania po prostu zapraszam też do nas http://naziarnkugrochu.pl