Bosman zakręcił wyimaginowanym kołem sterniczym i turkusowy okręt odbił w prawo. Dziewczyna na bocianim gnieździe zakrzyknęła gromkim głosem: “Tam płynie jakiś statek! Szybko, to nasi wrogowie, pospiesz się, będziemy robić.. A B O J D A Ż”.

Bosman zakręcił wyimaginowanym kołem sterniczym i turkusowy okręt odbił w prawo. Dziewczyna na bocianim gnieździe zakrzyknęła gromkim głosem: “Tam płynie jakiś statek! Szybko, to nasi wrogowie, pospiesz się, będziemy robić.. A B O J D A Ż”.
„Trzecie dziecko zawsze ma pod górkę”. Tezę łatwo udowodnić na przykładzie miejsc do spania naszych latorośli. Dawno temu wyremontowaliśmy dla pierworodnego cały pokój, ozdabiając go nalepkami, a nawet robiąc sobie sesję ciążową na tle tych żyraf i palm. Do porodu było jeszcze kilka miesięcy, ale my wszystko mieliśmy przygotowane na przybycie nowego Człowieka.
Jakiś czas temu tworzyłam całkiem ambitne teksty – wiecie, o architekturze, o korporacjach, o zanieczyszczeniu środowiska. Fajnie mi to szło i dobrze się czułam w tematyce. I nagle coś się stało – mój mózg przestawił się na ciążowo-porodowe tory i zaczął podejrzanie zwalniać. “Publicystyka wykraczająca daleko poza tematy macierzyństwa”, którą ochoczo deklaruję na fan page’u zamieniła się w parenting w najczystszej postaci. Bo wlazłam z powrotem w tematy okołodziecięce, całkiem głęboko wdepnęłam między niemowlęce gadżety, kocyki i pieluchy.
“A w zasadzie.. to kiedy oni ostatnio dostali od nas jakąś zabawkę?” – zapytałam męża siadając w fotelu, chwilę po tym jak udało nam się położyć Stwory do łóżek. Myślałam właśnie o pewnym pokoiku ukrytym przed oczami dzieci, w którym powoli zaczęły się piętrzyć prezenty na Mikołaja i pod choinkę. Prezenty od nas i od dwóch zestawów Dziadków, wszystko rozplanowane, zatwierdzone zgodnie z obecnymi zainteresowaniami potomstwa i naszymi wymaganiami estetycznymi.
Młody był niegdyś rozczulająco poukładanym dzieciakiem. Z zacięciem dosuwał krzesełka do stołu, ustawiał zabawki własne i rodzicielskie na swoich miejscach. Najmniejszy paproch znaleziony na dywanie musiał czym prędzej odtransportować do kosza w kuchni, i to pod eskortą matki. Matka zwlekała się więc z dywanu i klęła pod nosem na te postępujące zespoły porządkowych natręctw. Młody rozumiał, że pewnych rzeczy w domu robić nie wolno – na przykład ruszać “nie-zabawek”. I nie ruszał.