Jakiś czas temu tworzyłam całkiem ambitne teksty – wiecie, o architekturze, o korporacjach, o zanieczyszczeniu środowiska. Fajnie mi to szło i dobrze się czułam w tematyce. I nagle coś się stało – mój mózg przestawił się na ciążowo-porodowe tory i zaczął podejrzanie zwalniać. “Publicystyka wykraczająca daleko poza tematy macierzyństwa”, którą ochoczo deklaruję na fan page’u zamieniła się w parenting w najczystszej postaci. Bo wlazłam z powrotem w tematy okołodziecięce, całkiem głęboko wdepnęłam między niemowlęce gadżety, kocyki i pieluchy.
